Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
W kategorii złych kryminałów, które są tak złe, że w dalszym ciągu złe, ten jest całkiem wysoko. Nieudana zżynka z Chandlera - zapijaczony detektyw ponad prawem, bo zakumplowany z policją (która też nie waha się przyłożyć przesłuchiwanemu), szybki w pięści i w szantażu, co wydajnie pomaga mu w śledztwie, krąży po mieście, robiąc tylko przystanek na zaciągnięcie do łóżka atrakcyjnej kobiety, a ponieważ ma więcej możliwości niż policja, wyjaśnia sprawę i odchodzi w glorii zwycięzcy. Dodatkowo książka jest chaotyczna, dialogi niejasne, autor używa zabiegów typu “wtedy powiedział to zdanie i wszystko zrozumiałem”, zostawiając czytelnika w ciemności. Stylizacja włoska polskiego autora (Ireneusza Iredyńskiego) głównie skupia się na opisach mafii, pretensjonalnego bogactwa[1] i różnych gatunków alkoholu. Szydera z psychoanalizy, którą para się jeden z podejrzanych, służy głównie napiętnowaniu erotyzmu kobiet[2].
Lata 50., Rzym. Umberto Pesco jest ogólnie znanym włoskim detektywem, chociaż jednocześnie doskonale zachowuje anonimowość podczas prowadzenia śledztwa (pismaki dowiadują się kim jest tylko przez spisanie numerów rejestracyjnych jego samochodu). Pojawia się u niego bogaty producent filmowy, Carlo Barenzo, który wynajmuje go jako ochroniarza, bo jakby ktoś grozi mu śmiercią. Oczywiście zanim Pesco podejmuje się właściwej pracy, potentat ginie i detektyw czuje się zobowiązany do przeprowadzenia śledztwa. Padają kolejne trupy - właścicielka podłego hoteliku, gdzie Barenzo został zabity i amerykański mafiozo, który, jak się okazuje, szantażował producenta, dodatkowo ktoś chce zabić też i samego Pesco. Pobocznym wątkiem są podchody Pesco do kochanki milionera, Marii, do której detektyw się dobiera mimo niesprzyjającej sytuacji, bo przepełnia go pożądanie. Finał też jest zżynką z nurtu noir, xgb vaal fmnagnżbjnł qrangn, xgb vaal tb mnovł, xbaxergavr Znevn, m xgóeą qrgrxglj vqmvr qb łóżxn v j svanyr xnżr wrw mavxnć, ob wrfg mn łnqan, nol bqqnjnć wą cbyvpwv, cbmn glz fvę m avą cemrfcnł, jvęp wnx gb. Fcenjvrqyvjbśpv fgnwr fvę mnqbść, ob qnzn tvavr j jlcnqxh fnzbpubqbjlz.
Się pali: dużo (np. 10 papierosów w kilka godzin).
Się pije: wermut i wodę sodową, koniak, dżin (kilkukrotnie w ciągu dnia, oczywiście narrator nie ma żadnego problemu alkoholowego), smirnowa z kolorową etykietą, cocktail na oliwce, dobre wino z lodówki (mimo wczesnej pory, bo “trunek czuje się zawsze pewniej w żołądku niż w naczyniu, tak jak człowiek czuje się lepiej przy barze niż w trumnie.”), szkocką whisky, bordeaux chateau des mille secousses.
- Czy brat lubił alkohol?
- Lubił.
- W jakich porach dnia pił?
- Włoch pije przez cały dzień - odpowiedział Barenzo.
[1] Jedynym „hobby” milionera było dobre jedzenie. Z relacji moich informatorów wynikało, że trzymał on kilku kucharzy, specjalistów od narodowych kuchni. Słyszałem o kucharzu francuskim, perskim, hiszpańskim i angielskim. Co do umiejętności tego ostatniego nie miałem większego przekonania.
Zauważyłem, że w tym domu nie ma drzwi w normalnym sensie tego słowa.
Między pokojami były przegrody z grubego szkła, osadzone na metalowej osi. Stwarzało to wrażenie, że dom nie jest podzielony na pokoje. Brakowało tu przytulności, lecz było dużo światła, ciekawe formy architektoniczne i zimny ład przedmiotów i ścian, mający jeden cel: jak największej przydatności dla mieszkańców. Weszliśmy do pokoju, którego jedną ścianę stanowiła szklana płyta. (...) Pod ścianami stały niskie fotele, a właściwie kilka kolorowych płatów gąbki, ułożonych w stos; oparciem był również płat gąbki. Na środku pokoju stał niski stół, blat jego tworzyła płyta z masy plastycznej w kolorze żółtym. Wokół stołu, to jest przy każdej z jego metalowych nóg, stały proste stołki, zrobione z metalowych prętów i krążka żółtej masy.
[2]
- Pana zawód?
- Psychoanalityk. (...)
- Praktykuje pan?
- Bardzo rzadko. Przyjmuję wyłącznie przyjaciół i oczywiście nie pobieram honorariów. Dzięki hojności Carla nie musiałem zarobkować. Nie wiem, jak będzie teraz, ale muszę się panu przyznać, że nie lubię przyjmować przekwitających kobiet, które przez całe godziny opowiadają o obłych przedmiotach, które im się przyśniły. (...)
A więc pewnego dnia zjawiła się w tym domu piękna kobieta i oświadczyła, iż jest amazonką pędzącą na koniu z mieczem w dłoni. Spytałem ją: „Czy to się pani śni?” - „Ach! Nie, mnie się wydaje”. Poradziłem więc jej, by wyszła za mąż. Nie wiedziałem, że tą radą zaspokoję jej najskrytsze pragnienia. (...)
- To jeszcze nie koniec - zwrócił się do niej Barenzo, przymrużając lewe oko. - Trzy miesiące później przeczytałem w gazecie, iż ta miła pani przebiła prawdziwym mieczem swego świeżego męża. Gdy się zjawiła policja, owa pani siedziała w stajni, na koniu, w pełnym rynsztunku amazonki.
Inne z tego cyklu.
#118