Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
[16.08.2023]
Jeśli zastanawialiście się, skąd wybór jednej z ostatnich lektur, odpowiedź jest dość oczywista.
Od razu przyznam się, że jakkolwiek spacer po Kap Arkona uważam za jeden z najlepszych podczas wyjazdu, tak był nieco pechowy. Do pierwszego pecha przyczyniłam się czynnie, upierając się, że przecież da się dojechać dalej niż na parking w Putgarten, bo na 100% będzie gdzie zaparkować (kto ma nastolatka na pokładzie, niech rzuci kamieniem, czasem lepiej podjechać niż słuchać wyrzekania). I owszem, dało się podjechać, ale wracając znaleźliśmy za wycieraczką pocztówkę, gdzie pracownik gminy informował uprzejmie acz po niemiecku, iż konsekwencje będą wyciągnięte, bo mimo braku widocznego zakazu się nie wjeżdża. Drugi pech był już typowo pechem, skręciłam nieco kostkę idąc, dało się w miarę rozmasować i poza lekkim pobolewaniem nie przeszkadzała w wejściu na dwie latarnie morskie - Peilturm i Neuer Leuchtturm - i chodzeniu, ale wieczorem zaczęła boleć i doskwiera do dziś. Ale do brzegu.
Jak już się zostawi auto na parkingu, można pieszo, można też takim turystycznym pociągiem za dość słoną opłatę za przejazd w każdą stronę, a optymalnie rowerem, jak się ma. I albo się idzie na cypelek, gdzie stoją wspomniane dwie latarnie - obie bez windy, obie płatne, w jednej jest sklep z mydłem i powidłem, biżuterią i peruwiańską odzieżą, w drugiej za to numerowane schody, więc ludzie z OCD nie muszą odliczać, albo się idzie do rybackiej wioski Vitt. Rodzinie pary starczyło na okolice latarni, chociaż eloy wszedł tylko na jedną, a nastolatka na żadną, wioskę zostawiłam na następny raz. Ale przylądek absolutnie świetne miejsce na pół dnia chodzenia, bo można i zejść na kamienistą plażę, i poszwędać się po polnych dróżkach. W Putgarten jest kilka restauracji, ja nie odmówiłam sobie bułki ze śledziem, z cebulką, sałatą i ogórkiem, reszta zajęła się frytkami i currywurstem z małej budki z szumną nazwą Europa à la carte. Doskonała bułka, chociaż budka niepozorna, można kartą.