Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
[29.04-3.05.2023]
Nie ukrywam, że mam wstydliwą słabość do kurortów - zaczynając od idei pewnej powolności, że albo wakacje, albo rekonwalescencja, czyli podporządkowanie odpoczynkowi aż do nieco odrealnionej, ozdobnej architektury. Kudowa jest urocza, niestety muszę dodać “jak na Polskę”, bo wszechobecna reklamoza, przypadkowość identyfikacji wizualnej, szyldów, natłok znaków drogowych i przypadkowość wszystkiego (typu “Biedronka” w pięknej willi “Zuzanna”, no jak rany) jednak trochę psuje sielski efekt parku pełnego czosnku niedźwiedziego czy koronkowych drewnianych ozdób dachowych. Mieszkałam[1] w połowie drogi między Parkiem Zdrojowym i Kaplicą Czaszek. Z tego pierwszego korzystałam obficie, bo i zachody słońca i poranne rześkie spacery w towarzystwie wyprowadzaczy psów i wiewiórek oraz nawet rodzina dawała się namówić na spacer, bo ujęcie wody mineralnej i tężnie oraz chodźmy na obiad, parkiem blisko. Kaplicy ostatecznie nie zobaczyłam, bo nawet w deszczowy poranek w dzień teoretycznie roboczy stała tam spora kolejka, a kościółkowy vibe (skromny ubiór i zakaz zdjęć, serio) mnie odrzuciły; i żebyśmy się dobrze zrozumieli - nie widzę nic zdrożnego w tym, że kaplica jest miejscem kultu i są wprowadzone zasady, ale gryzie mi się to z chętnym wyciąganiem rączki po pieniądze za wejście do atrakcji turystycznej. Nie skorzystałam też z planowanej oferty muzeów - Zabawek i Minerałów, trochę żałuję, ale może następnym razem, ani z pijalni wód, bo albo spieszyliśmy się na obiad, albo wracaliśmy napchani po korek[2].
[1] Nocowałam w Sudeckich Chatach, konkretnie w wersji VIP, jak to określił młodzieniec z drewnianego domku, z całą oszkloną ścianą. Trochę śmierdziało lakierem do drewna, ale całość była bardzo przyjemna do mieszkania, z wyposażoną kuchnią i oddzielną sypialnią dla młodzieży, żeby mogła się zabunkrować bez dorosłych. Na posesji były huśtawki i hamaki, a dla tych, którym nie wystarcza drące się dzikie ptactwo, były też kury i pawie.
[2] Adresy - wszędzie było bardzo przyjemnie, jedyny zgrzyt miał miejsce w “Asi-Basi”, w której obsługa bardzo miła, ale właścicielka(?) już niekoniecznie.