Zima w mieście nie cieszy nawet dziecka, zwłaszcza że świeżo spadnięty śnieg od razu zamienia się w lepkie, szybko tracące biel błoto. Nie ma nawet tego moment, kiedy można mieć powód do zachwytu nad rozświetlonymi słońcem (w tym sezonie chyba nie było jednocześnie słońca i śniegu w ogóle) koronkami na drzewach i oszronionych liściach. Za to cieszy mnie, że moje dziecko, zapytane, czy chce upiec ze mną jutro ciasto czekoladowe, odpowiada "Pewnie, mama!".
Pracuję ostatnio metodą Get Things Done. Zmniejszam prokrastynację (oczywiście zostawiając bezpieczny bufor na kolejny etap Gardens of Time). Zamknęłam dwa nieużywane konta w bankach (oszczędność 120 zł/rok). Zmieniłam używane konto z płatnego na bezpłatne (kolejne 120 zł/rok; czy to znaczy, że za zaoszczędzone 240 zł mogę sobie coś kupić, droga Kasiu?). Znalazłam pana Złotą Rączkę, który jest a) punktualny, b) solidny, c) pomysłowy i który naprawił mi podłogę, spłuczkę, zamontował progi i postawił nową kabinę z głębokim brodzikiem, w którym młodzież może się pławić w ciepłej wodzie. I wreszcie, już po dwóch latach i ponad 4 miesiącach od zaistnienia okoliczności, wystąpiłam do PZU o wypłatę świadczenia za urodzenie dziecka. I z ogromną przyjemnością ten kawałek za pobyt w szpitalu i koszt uzyskania ślicznej córki z 10. punktami Apgar, wydałam na tęczowe talerze, miseczki i kubki w paseczki. Drogie Tchibo, poproszę jeszcze taki sam zestaw talerzy[1] obiadowych i zupnych.
[1] Od jakichś 6 lat szukam Idealnego Zestawu Talerzy, przez cały czas korzystając z kupionego na wyprzedaży w supermarkecie, zdekompletowanego już zestawu pistacjowej porcelany, która i tak wydaje mi się ładniejsza niż większość skorup w sklepach. Mówiłam, że jestem wybredna?