Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Na stronie www można przeczytać tylko enigmatyczną informację, że to XIX-wieczny eklektyczny pałacyk. Babcia wspomniała, że "kiedyś" należał do rodziny Bojańczyków, ale czy tych od przemysłu i browaru czy innych - nie wiem. W każdym razie dziś to miłe, ładnie i klimatycznie, choć nieco pretensjonalnie odnowione miejsce (ale jakoś niespecjalnie mnie rażą w pałacyku sielankowe ogrody malowane na ścianach, złocenia, mięsiste zasłony i finezyjnie wyginane wyściełane meble). Lepiej tak niż jak w Owińskach, gdzie zamiast weselnej muzyki, fontanny, wygodnych łóżek i ekspresu do kawy o poranku są okna zabite deskami.
Kiedy wieczorem spacerowałam dookoła, wietrząc głowę po całym dniu, kojarzył mi się z domem Muminków w Dolinie. Ze swoimi wieżyczkami, ciepło oświetloną werandą, wycinanymi laubzegą (nigdy mi się nie chciało poszukać i dopiero od kilku dni wiem, że to piłka włosowa) drewnianymi ozdobami przy dachu i poręczach, ogrodem z hortensji, kalin i późnych azalii. Na werandzie stał śniadaniowy bufet, a wieczorem można było usiąść z kieliszkiem wina i słuchać pociągów, przejeżdżających w miękkiej nocy z jednej strony świata na drugą.