Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o gouda

O czym szumią wierzby w Holandii

Rotterdam (GALERIA ZDJĘĆ)

Duże, brzydkie i smutne miasto portowe. Bardzo przypominało mi Kaohsiung mimo kilku tysięcy kilometrów, dzielących oba miasta. Może to podobieństwo wynikało stąd, że Rotterdam oglądałam z góry, z wieży widokowej? Znowu dopadła mnie fobia, pojawiająca się okazjonalnie – nie mam lęku wysokości, a po raz drugi w życiu bałam się wejść na ażurowe schodki 80 metrów nad ziemią (poprzedni raz miałam atak paniki na górze minaretu w Egerze, gdzie przez ażurowy balkonik widziałam ziemię 30 metrów niżej; jak nie widać ziemi, to się nie boję). Za to windą lubię, dodatkowo obśmialiśmy się jak norki, bo w górę winda ruszyła z akompaniamentem „Knockin’ on the Heaven’s Door” (Axl przeraźliwie nie umie śpiewać), a w dół zjeżdżała z „Lucy In the Sky with Diamonds”.

Hotel na wodzie okazał się być dość zwyczajnym hotelem, umieszczonym i owszem, na wodzie, ale na solidnej betonowej platformie. Turysta narzekający na booking.com, że kołysało i rzucało, musiał jednakowoż nadużyć napojów wyskokowych, albowiem żeby ruszyć beton, na którym stoi budynek z restauracją, wielkim sklepem z azjatycką spożywką i kilkudziesięcioma pokojami hotelowymi, to by jednak trzeba było czegoś na kształt tornada.

Poza tym było zimno, wiało i popadywało, a z 15-minutowego (uwierz tu, człowieku, googlemapsom, że do bankomatu z hotelu jest kilkanaście minut) spaceru zrobił się półtoragodzinny maraton, od którego odpadły nam tyłki.

Gouda (GALERIA ZDJĘĆ)

Mimo że czwartkowe festiwale serów zaczynają w trzeciej dekadzie czerwca, ryneczek był. Nie muszę chyba znowu pisać, że lubię ryneczki i mogłabym sobie przy takim zamieszkać na stałe. Turek na stoisku z oliwkami nabierał wielką łychą z misek i dawał spróbować przechodzącym paniom[1], a to ziołowych, a to z ostrą pastą paprykową, z fetą czy innymi serami. Gouda to taki miniaturowy Amsterdam, z kanałami, kamienicami, ogródkami i kawiarniami na każdym kroku. Ładne i miłe.

Oudewater (GALERIA ZDJĘĆ)

Nie wpuścili nas do Muzeum Czarownic i mam żal. Najpierw kwitliśmy pod tabliczką, że proszę poczekać 15 minut, po godzinie przyszła pani, weszła do środka i bez słowa zamknęła drzwi przed nosem. Ja się tam prosić nie będę, szarlotka w kawiarni naprzeciwko była dobra. I rudy kot w makowcowy wzorek też.

Zrobili jakieś wykopki, więc z Oudewater wyjechaliśmy boczną drogą, która okazała się jedną z piękniejszych, jakie widziałam – wąziutka, zaraz obok kanału porośniętego wierzbami , po obu stronach piękne domy z jeszcze ładniejszymi ogródkami, pełnymi żywopłotów, kwiatów i pasących się za domami na polderach owiec, krówek, kóz i śmiesznych miniaturowych koników. Jakby Kenneth Graham był Holendrem, to tam by umieścił dwór Ropucha. Czy ja tam mogę prosić o letni domek?

Utrecht (GALERIA ZDJĘĆ)

Już tak bardziej dla sportu, bo z Goudy wywiozłam dwie wielkie siaty jedzenia, z czego jedną ze strupwaflami, ciastkami i innymi uroczymi drobiazgami z Alberta Heijna (no, przypadkiem wyszło, że dokonaliśmy pierwszego zakupu, konsekwentnie w jasnej zieleni, dla M.). Centrum w Utrechcie urocze, holenderskie i bardzo sympatycznie zatłoczone jak na czwartkowe popołudnie. Szybki mały obiad nad kanałem w greckiej restauracji; sos do grillowanego halumi w boczku smakował, jakby był zrobiony z miodu i soku pomarańczowego. Między stolikami kłębił się duży biało-czarny kot, bardziej towarzysko niż merkantylnie. Postawę roszczeniową miały za to kaczki, które pływały od restauracji do restauracji i kłapały dziobami, że winszują sobie zostać nakarmione pieczywem i ciastkami.

[1] Pewnie to nic dziwnego, że na rynkach są zwykle kobiety i turyści? Tutaj o tyle egzotycznie, że co najmniej połowa pań była pochodzenia arabskiego.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 4, 2009

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: gouda, oudewater, rotterdam, holandia, utrecht - Komentarzy: 1