NIE MIELIŚMY wolnego. FOCH.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Od wczorajszego wieczora zadaję sobie pytanie, czemuż ach czemuż żyję w kraju, w którym dzień zimą trwa od 7:30 do 16:00, a żeby wyjść z domu należy nałożyć na siebie kilka centymetrów przyodziewy. Więc dzisiaj nie dość, że dzień zakończyłam zachodem słońca w marinie, to nawet się spociłam, siedząc na plaży w cienkiej sukience. Tylko dlatego w sukience, że uznałam kostium kąpielowy w styczniu za ekstrawagancję, ale oczywiście srodze się myliłam. Poprawię się. Tak, wiem, mogłabym się powstrzymać, ale przynajmniej też mieliście dziś wolne.
Jest lepiej niż poprzednio, kiedy wylądowałam na Fuerteventurze już chora, a po drodze złapałam trzy kolejne schorzenia. Jest progres, zdecydowanie. Progres też jest w majowych gabarytach - trzy lata temu było tak.
Co mnie dziś zachwyciło: ostrzeżenie na lokalnych papierosach lakonicznej treści "fumar mata". Prawie jak "cukier krzepi". To, że wszędzie choinki, na bungalowy pod palmami i bugenwillami wspinają się figurki mikołajów, a same palmy magicznie ozdobione są lampeczkami. Tylko przy basenie raczej "Club Tropicana" niż "Last Christmas". Że konieczne są ciemne okulary, chociaż w tym roku i w krainie ziemniaka słońca sporo. I że lokalne koty są przyjazne, grube i jakże leniwe.