Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

It's no secret we're close

Do Poznania przyjechałam w 1995 roku. W ciemno. Czerwiec (a może jeszcze maj? nie pamiętam), upał. Z dwoma podaniami na studia (moim i koleżanki, której imienia już nawet nie pamiętam) i mapą w ręku, na mapie zaznaczone dziekanaty Politechniki Poznańskiej (dla mnie) i Uniwersytetu Adama Mickiewicza (dla koleżanki). Przyjechałam, dokumenty rozniosłam, przeszłam przez Półwiejską, potem w górę Podgórną i Świętym Marcinem. Nie wiem, czy już wtedy poczułam bicie serca miasta, ale nie czułam się obca.

Potem łatwo wrosłam w miasto. Dziś bawi mnie to poczucie świeżej studentki, że wszystko jedno w jaki tramwaj wsiądę, i tak dojadę. Ba, bawi mnie jeszcze bardziej, że to działało. Wszędzie było blisko. Z akademików na Ratajach na Stary Rynek, z Cytadeli na Wilczy Młyn.

Mieszkałam w różnych miejscach, w różnych pracowałam. Lubiłam bardzo tę zmienność, która na krótkich dystansach pozwala mi żyć wzdłuż innych ulic. Okolice mostu Rocha z klasztorem i blaszakiem Politechniki, gdzie stał serwer arrakis; Rataje z bulwarami wzdłuż Warty, na których uczyłam się jeździć na rolkach; Malta z trasą spacerową, którą dwa razy w tygodniu pokonywałam w letnie studenckie wieczory; pawilon PCCS-ów w samym centrum, gdzie pisałam pracę inżynierską i marzyłam o fontannie pod Operą[1]; Wilda z Politechniką, gdzie pisałam pracę magisterską, a potem mieszkałam w kamienicy z meliną[2], kotami podwórzowymi i psiebiśniegami na Pamiątkowej; Łazarz, gdzie pracowałam w nieistniejącej już firmie po części należącej do nieistniejącego już imperium Wprostu[3]; Grunwald z miesięcznym epizodem w roli sekretarki, wstającej do pracy o 5:45; potem Jeżyce i Marcelin; do dentysty od kilku lat jeżdżę na Sołacz. Do tego część miejsc znam z racji prac TŻ-a[4]. Mieszkanie, w którym aktualnie mieszkamy, znalazłam idąc ulicą Libelta z receptami od studenckiego lekarza pierwszego kontaktu w przychodni na Niepodległości.

Lubię moje miasto. I lubię robić zdjęcia. I tak pomyślałam, że trochę mi się marnują na dysku i w dawno nie oglądanych albumach te, co to już je zrobiłam . To przewietrzę, nie?

Zapraszam. Tędy do http://py-ro-mantic.blogspot.com. Będzie więcej, mam nadzieję.

[1] Marzyłam, bo zawsze spieszyłam się do pracowni komputerowej. Nie że pracę pisać, tylko już wtedy byłam uzależniona od Internetu.

[2] Melina mieściła się w rogu podwórka, dawało się banknocik, a ktoś z okienka wydawał butelkę zatkaną gałgankiem. A którejś soboty, idąc na rynek Wildecki, widziałam kawałek konkursu "Kto wyżej nasika na bramę".

[3] Najpierw za rynkiem Łazarskim, potem na Śniadeckich. Poranny spacer przez park Wilsona był odświeżający.

[4] Taką na przykład uliczkę Zakręt, jedną z najładniejszych w Poznaniu.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 27, 2010

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Skomentuj

« Zajęcia szóste, czyli powrót do korzeni - Be-żowe »

Skomentuj