Więcej o
Oglądam
Wprawdzie nie mam tak jak bohater filmu, który żył w 10 minutowych odcinkach, a potem zapominał, co robił, ale "Memento" widziałam chyba po raz trzeci i kompletnie nie pamiętałam, kto zabił i dlaczego.
Leonard szuka mordercy i gwałciciela swojej żony. Ma dokumentację policyjnego śledztwa, mnóstwo notatek, samochód i karteczki, polaroidowe zdjęcia oraz notatki wytatuowane na skórze. I nie jest w stanie zapamiętać niczego na dłużej od wypadku, któremu uległ, kiedy pojawił się w domu i zobaczył krzywdzących jego żonę przestępców. I za każdym razem, kiedy nagle odnajduje się z pustką w głowie w nowej rzeczywistości, przegląda zestaw podręcznych przypominajek i kontynuuje pościg za zbrodniarzem. Dookoła kręci się przyjaciel (ale czy można mu ufać?) Teddy, przyjaciółka (ale - ponownie - czy można jej ufać?) Natalie i demoniczny recepcjonista z motelu (tu akurat wiadomo - nie ufać pod żadnym pozorem).
Żeby nie było łatwo, są dwie linie narracji - kolorowe sceny pokazywane są w kolejności odwrotnej, tak że na początku każdej sceny widz ma dokładnie taki sam zasób wiedzy, co bohater, sceny czarno-białe pokazują rozwój akcji w kolejności prawidłowej (a na końcu się spotykają, dziękuję uważnym czytelnikom za uwagę). Ale jak się ogląda bez odrywania wzroku od ekranu, to trudno się pogubić (a dla słabszych pojawiło się wydanie ze specjalnym dodatkiem umożliwiającym obejrzenie filmu w kolejności chronologicznej).
I bez egzaltacji - to jest naprawdę doskonały film. Dwuznaczny, z twistem, przeprowadzający przez świat choroby psychicznej tak, że fizycznie czuje się problem we własnej głowie.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek marca 28, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 3
Jestem stronnicza, bo daję Almodovarowi dowolnie szeroką taryfę ulgową, byle tylko nie kręcił filmów o molestowaniu kobiet w śpiączce i rozliczeniowych o księżach-pedofilach. Tu jest wszystko jak trzeba - piękna, ognista Penelopa, tajemnica, mężczyzna po przejściach i sporo ładnych drugoplanowych postaci plus film w filmie. Sama fabuła jest dość prosta, chociaż - jak u Almodovara - historia, jaką opowiada, jest gorzkawa. Harry Caine, niewidomy reżyser, dowiaduje się, że umarł znany milioner, partner Leny, jego miłości życia, która odeszła w 1994 roku. Harry opowiada burzliwą historię związku z Leną i mimo tego, że nie widzi, kończy po latach film[1] z jej udziałem.
Część filmu kręcona jest na Lanzarote i zdecydowanie chcę tam pojechać, żeby zobaczyć marsjański krajobraz bez zieleni, czarne plaże i winnice w zagródkach z kamieni. Poza tym wnętrza są pełne pięknych regałów na książki i mocnych kolorów, mimo że film taki bardziej z gatunku noir.
[1] Takie puszczenie oka do fanów - film to wersja "Kobiet na skraju załamania nerwowego"[2], z niewiernym kochankiem Ivanem, spalonym łóżkiem i gazpacho doprawianym środkiem usypiającym. Trzecioplanowo pojawia się Rossy de Palma, grająca modelkę w oryginalnych "Kobietach".
[2] Jako bonus jest też siedmiominutowy film "La concejala antropofaga", kręcony "na planie" filmu z Leną, na którym pewna kuratorka społeczna opowiada uśpionej gazpacho kobiecie o swoim bujnym życiu erotycznym.
Inne filmy Almodovara.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 22, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Do małego francuskiego miasteczka, pełnego smutnych, ciemno odzianych, religijnych ludzi, wzajemnie pilnujących się, żeby żyć zgodnie z nakazami ascetycznego pana hrabiego, przybywa kolorowa i pełna życia Vianne, samotna kobieta z kilkuletnią córką. Otwiera sklep z czekoladkami i zaczyna odkrywać przed mieszkańcami świat czekolady. Miesza gładką, błyszczącą kakaową masę, słucha, co ludzie mają do powiedzenia, nie ocenia, a na końcu proponuje każdemu taką słodycz, która będzie jego ulubioną. Ascetyczny i nieszczęśliwy hrabia nie lubi wokół ludzi szczęśliwych, więc bojkotuje kawiarnię i traktuje ją jako siedlisko wszelkiego występku, mimo że mieszkańcy znajdują w przytulnym lokalu kojący kącik.
Piękna i kobieco okrągła Juliette Binoche jest uosobieniem gościnności i ciepła domowego ogniska, jak zawsze zmysłowy Johnny Depp wnosi pierwiastek żartobliwości i męskiego uroku, a majestatyczna Judi Dench dodaje szczyptę wieloletniej mądrości życia. Lodowato zimni i sztywni Alfred Molina (hrabia) i Carrie-Ann Moss (sekretarka hrabiego) to antyteza tego, co przynosi ze sobą słodka i pikantna jednocześnie czekolada - małomiasteczkowa zachowawczość, brak tolerancji, niechęć do poznawania nowego. Do tego piękne plenery, ciepłe kolory oraz smak i zapach tak namacalny, że czuje się go w głowie podczas oglądania, koniecznie z kawałkiem dobrej czekolady.
[Tekst "Kino pod wiatrakiem" do Magazynu Business&Beauty, kwiecień 2011].
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 17, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Przeczytali mnie
- Skomentuj
- Poziom: 3
16-letnia Griet po tym, jak jej ojciec stracił wzrok, idzie na służbę do domu znanego artysty - Jana Vermeera, gdzie trafia w sam środek bujnej rodziny (sześcioro dzieci i nie jest to ostatnie słowo), rozgrywek finansowo-małżeńskich między żoną, teściową a malarzem, staje się obiektem gierek jednej z córek malarza i odkrywa pierwszą, świeżą miłość z synem rzeźnika. Podczas sprzątania pracowni zaczyna rozumieć niesamowity świat kolorów, co z kolei zachwyca Vermeera, który chce pokazać jej wszystkie malarskie sekrety (a to, jak się łatwo domyślić, już nie zachwyca żony). Historia obrazu jest zmyślona, ale obraz zamyślonej dziewczyny w dwukolorowym turbanie - prawdziwy.
Niespecjalnie ważna jest dla mnie cała otoczka związana z powstaniem filmu - że ekranizacja powieści modnej pisarki, że kino feministyczne, że budzenie się kobiecości. Ważne dla mnie jest to, że film to wejście w przedziwnie kolorowy świat obrazów szkoły holenderskiej, z jej ograniczonymi współczesną techniką, ale jednocześnie wspaniale bogatymi kolorami, światłem przeświecającym przez witrażowe okna, kobietami z wyskubanymi brwiami i nienaturalnie wysokimi czołami, świat sreber, malowanej na niebiesko porcelany z Delft i drewnianych domów nad kanałami. Każda scena to obraz. I choć niespecjalnie cenię Scarlett Johanssen, tak tutaj doskonale wpisuje się w rolę wiecznie zdziwionej dziewczyny z półotwartymi ustami, włosami skrzętnie schowanymi pod protestanckim czepkiem i gładką porcelanową buzią lalki. Stanowi ładny kontrapunkt do bardzo mocno zarysowanego Vermeera (długowłosy Colin Firth!) i jego dynamicznie brzydkiej żony. Drugoplanowo nieco niedomyty, ale szczenięco świeży Cillian Murphy.
[Tekst "Kino pod wiatrakiem" do Magazynu Business&Beauty, kwiecień 2011].
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 17, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Przeczytali mnie
- Skomentuj
- Poziom: 3
Ekranizacja środkowej części poddublińskiej trylogii Roddy'ego Doyle'a o wielodzietnej rodzinie Rabbitów. Najstarsza córka, Sharon, spodziewa się dziecka, ale nie chce powiedzieć, z kim. Kolportuje wersję, że był to anonimowy hiszpański marynarz, z którym zaprzyjaźniła się bliżej po pijackiej imprezie w jednym z klubów i nawet nie wie, jak miał na imię, bo następnego dnia odpływał. Powoli zaczyna jednak wychodzić, że ojcem dziecka mógł być kolega jej ojca, Jimmy'ego Rabbita. Trochę wstyd i niespecjalnie dobrze to wpływa na stosunki sąsiedzkie. Ale, jak to błyskotliwie ujął Jimmy: "Jejzu, jak to będzie dziewczynka i będzie podobna do starego George'a, to udusimy i położymy mu na wycieraczce".
Lubię książki, ale i bardzo cenię wersje filmowe, bo ładnie pokazują ciepło i radosny bałagan domu Rabbitów. Radość dziadka z pierwszego wnuka, kłótnie rodzeństwa, zagubioną Sharon, która w wyniku jednej pijanej nocy zmieniła się w czarną owcę miasteczka. A ten film lubię tym bardziej, że kręcony był częściowo w Bray.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lutego 25, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1
Irving, mam wrażenie, pisze książkę cały czas o tym samym (acz jest to ocena powierzchowna, bo czytałam całe trzy). O byciu pisarzem i próbie napisania książki, która wstrząśnie czytelnikiem. O byciu mężem i próbie zachowania wierności, zawsze nieudanej. O byciu rodzicem i radzeniu sobie ze śmiercią własnych dzieci, z uczuciami do tych, które żyją i do partnera, który jeszcze bardziej wymaga wsparcia. Oglądając "Drzwi" miałam wrażenie, że wróciłam do "Świata według Garpa".
Eddie jest młodzieńcem zafascynowanym twórczością malarską i pisarską Teda. Przyjeżdża na wakacje do pięknego domu[1], żeby pracować jako asystent artysty. Na miejscu jednak okazuje się, że Ted potrzebuje jedynie kierowcy, a w pięknym domu, gdzie pisarz mieszka z żoną i córką, najważniejszą rzeczą jest galeria zdjęć dwóch synów, którzy zginęli w wypadku rok wcześniej. Małżeństwo jest w separacji, piękna żona ma depresję, mąż pisze kolejne książki dla dzieci i maluje akty okolicznym paniom (i na malowaniu się nie kończy), a kilkuletnia córka opowiada historie o swoich nieżyjących braciach. Trauma, wyparcie, zaniedbanie uczuciowe. I najmniej ważne dla mnie było, że Ted podsunął Eddiego swojej żonie, żeby mieć podkładkę pod uzyskanie pełnej opieki nad córką w razie rozwodu, bardziej, jak smutny jest proces rozkładu i jak łatwo zapomnieć o wszystkim, co było dobre i mocne.
A przy tym jest ładnie, ciepło i pastelowo. Piękne pejzaże, niesamowity drewniany dom z wielkimi oknami, werandą, korytarzami i letnim światłem, ogrody, małe klimatyczne miasteczko i brzeg morza. Niesamowity Jeff Bridges, który jest mistrzem ról szlafrokowych - pełen luzu, korzystający z życia, zarozumiały i pewien siebie, a jednocześnie głęboko nieszczęśliwy i ukrywający dramat. Wycofana i tragiczna Kim Basinger, pływająca po powierzchni życia i nie umiejąca wykrzesać z siebie nic. I fantastyczna Elle Fanning, niespełna 6-letnia, która sama robi dużą część filmu.
[1] Wypisz-wymaluj takim nadmorskim domem , w jakim matka Garpa urządziła dom pomocy dla kobiet. #chcetam, oczywiście.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 15, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 9