Więcej o
Oglądam
Na początku zupełnie nie łapałam, o co chodzi. Dlaczego raz pokazują tego samego faceta bez brody i jest gudgajem w policji, a raz z brodą i jest bedgajem w mafii? Potem mnie oświeciło, że to dwóch zupełnie innych facetów. Nic nie piłam, a udało mi się pomylić Matta Damona z Leosiem DiCaprio.
Dość słaby Nicholson, zaskakująco dobry DiCaprio. Film tak o dobre pół godziny za długi, wlecze się okrutnie, mimo że akcja wcale nie jest do przodu popychana. Całość dałaby jeszcze się wytrzymać, gdyby nie końcówka. Przyznaję, malownicza, ale - kaman - krew na ścianie to za łatwe. Ciężko mi było osadzić całość w jakichkolwiek realiach kryminalno-sensacyjnych, wiarygodność jakiejkolwiek akcji była niewielka. Było lepsze od Donniego Brasco, na którym się setnie wynudziłam, ale znacznie słabsze od Świętych z Bostonu.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 3, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 3
Dawno nie byłam na tak ładnym filmie, z którego ludzie masowo wychodzili. I żeby nie było - nie był to multiplex, tylko małe kino, a opis filmu niczego nie udaje. Może to znamienne dla tego reżysera, bo z "Eternal Sunshine of the Spotless Mind", opisanego jako "komedia romantyczna", ziomale z paniami dresowymi też wychodzili rozczarowani (i wkurzeni, w zależności od szerokości karku).
"Eternal" był filmem bardzo spójnym i od przyjęcia konwencji (możliwe jest czyszczenie pamięci) bardzo realistycznym. "Jak we śnie" nie jest, jest za to bardzo schizofreniczny. Nie wiadomo, co się śni, co jest naprawdę. Gorzej, że nie wie tego najczęściej też bohater, przez co na rzeczywistość reaguje, jakby była snem. Takie snowe "Existenz" lub cykl o nurkach Łukianienki. Sen to rzeczywistość wirtualna, w której wszystko jest możliwe, tylko tak naprawdę nie wiadomo, czy przestało się już śnić, a dziewczyna tak naprawdę czeka, aż coś zrobisz. Czy film kończy się happy-endem? Decyduje widz.
Mam straszną słabość zarówno do estetyki studia SE-MA-FOR (celofan zamiast wody, chmurki z waty i scenografia z pluszu) jak i do Gabriela Garcii Bernala. Jest wzrostu siedzącego psa, brzydki jak nie wiem co, nie mówi dobrze ani po angielsku, ani po francusku. Ale i tak mam słabość.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 3, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 3
Nie podobało mi się. Film może egzystować jako zbiór filmików na Youtube, bo niektóre sceny są świetne ("He's a rapist. You naughty, naughty", walenie konia przed wystawą z manekinami czy sceny z sąsiadem), ale jako całość jest niesmaczny, chamski i przegięty. Ok, przyznam się, że na odbiorze przeważyła scena, jak nagi Borat (z wymoderowanym przyrodzeniem) bije się nago z potwornie grubym facetem. Ale głównie nie podoba mi się jedno - stylistyka jackassa i "wkręcanie" ludzi. W efekcie jest głupio i wychodzi bucówa. Mam szczerą nadzieję, że przynajmniej w wiosce w Rumunii, w której kręcił film, powiedział ludziom (przez odpowiednio wiernego tłumacza): "Słuchajcie, kręcimy film, pokażemy, że wyglądacie jak opóżnieni w rozwoju, cały świat będzie się z was śmiał. Wchodzicie w to?".
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 26, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1
Nudnawy. Z klimatem, ze ślicznymi krajobrazami, niezłymi aktorami, nawet ciekawie skonstruowaną akcją, ale nudny. Na początku jest trochę zakręcony przez zmienioną kolejność scen (reminiscencje mieszają się z tym, co się dzieje aktualnie). Przypadkiem ginie pewien Meksykanin. Jego przyjaciel nieco się wkurza, szuka winnego, a potem wraz z nim i trupem jedzie do rodzinnego miasteczka Melchiadesa w Meksyku. Dziwny. Nie jest zły, możliwe, że w kinie lepiej by się oglądało (albo wręcz przeciwnie), ale też trudno go nazwać całkiem dobrym.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 23, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2
Żadnych filmów o blokersach. Żadnych filmów o policjantach. Chcę ładne, ciepłe filmy o uczuciach, takie, jak Jasminum. Uwielbiam takie filmy, dziejące się w Nibylandzie, bo jest w nich ciepłe światło, kolory i muzyka, a po obejrzeniu świat wydaje się lepszy. Wprawdzie nie przepadam za Błęcką-Kolską (mam straszliwą awersję po ohydnie głupich i szkodliwych filmach z serii "Kogel-mogel"), ale kocham Gajosa ("kaczka, to sra"), Pieczkę i Ferencego. Niezła jest też 5-letnia aktorka, grająca małą Eugenię - mam awersję do dzieci w kinie polskim, bo zwykle drętwo recytują rolę jak na szkolnym apelu.
Do klasztoru, w którym mieszkają bracia pachnący kwiatami, przyjeżdża konserwatorka obrazów i jej 5-letnia córka. Oczywiście na odnowieniu obrazu się nie kończy, matka z dziewczynką zmieniają dużo w codziennym życiu braci. Przeorowi udaje się rozwiązać kilkusetletnią tajemnicę klasztoru (intryga lepsza od "Kodu Da Vinciego" :>), Nataszy stworzyć zapach, kilku ludziom ze sobą zejść, a jeden z braci zostaje świętym. No i jest świetna scena erotyczna z udziałem Bogusia Lindy (który notabene naprawdę dobrym aktorem jest i ma spory dystans do tego, jak jest postrzegany).
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 19, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1
Z każdym odcinkiem jest coraz lepiej. Każdy, kto chociaż chwilę pracował w korporacji lub miał okazję popatrzeć z boku, odczuje boleśnie większość odcinków. Obowiązkowy wyjazd integracyjny w ulubionej formule niespodzianki (alkoholowy rejs statkiem w połowie stycznia, a dla zmyły w mailu informacyjnym pracownicy są proszeni o zabranie kostiumu kąpielowego). Szef-buc, dowcipkujący ze wszystkiego, szpiegujący emaile pracowników i wpychający się na siłę na prywatną imprezę. Impreza gwiazdkowa z prezentami do $20 dla wylosowanych współpracowników, na której szef kupuje swojemu ulubieńcowi iPoda i nie jest zadowolony, bo dostaje szydełkową rękawicę kuchenną. Coś pięknego i niedrogo.
Najbardziej lubię Jima, głównego salesa, największą szuję w biurze (to już wiadomo, czemu lubię). Jim wymyśla mnóstwo dowcipów, aby ośmieszyć Dwighta (naczelnego przydupasa), nie żeby Dwight sam nie dawał rady. Wmówienie Dwightowi, że w czwartek jest piątek jest proste jak zabranie małemu kotku mleczka. Zamontowanie zawartości szuflad w automacie do batoników - bezcenne. Namówienie go do zamknięcia się w kartonowym pudle w magazynie albo do ufarbowania włosów na blond (szpiedzy są wszędzie) - jak wyżej. Trochę więcej kosztowało namówienie ludzi, żeby cały dzień mówili do Dwighta per Dwayne. Jim kocha się w Pam, recepcjonistce. Pam wprawdzie ma narzeczonego - magazyniera Roya, ale to straszny buc i wcale jej nie kocha, więc ja kibicuję Jimowi (nie powiem, nie powiem :->).
Bardzo fajny jest też drugi plan - chuda księgowa Angela, która ma tajemny romans z Dwightem (zupełnie nie przypomina mi naszej koleżanki M., no nijak nie przypomina ;-)). Nieco zapijaczona Meredith, która co jakiś czas lubi się rozebrać. Ryan - pracownik tymczasowy, który bardzo nie chciał mieć żadnej ksywy (no, wiecie - ten Ryan-w-śmiesznej-czapce czy Ryan-co-ładnie-śpiewa), ale jednak się na własną ksywę załapał. Hinduska Kelly, która uwielbia różowe i bez przerwy gada tak straszliwe pierdoły, że uszy więdną (nie, zupełnie nie przypomina Panny-Futrzane-Buty wraz z koleżanką). Oscar, latynowski lowelas. Pulchna Phyllis, która ma bogatego chłopaka (Cześć, jestem Bob Vance. Vance Refrigerators). Wreszcie zasadnicza i zimna Jen, szefowa z centrali, która z bliska wcale się taka zimna i zasadnicza nie okazuje. I gruby Kevin, który się ślicznie uśmiecha.
Każdy odcinek to inna sytuacja, ale w zasadzie każdy jest o tym samym - jak żyć z ludźmi w biurze. Jak (nie)rozwiązywać konfliktów, jak sprawić, żeby kolejny dzień chociaż trochę różnił się od poprzedniego, jak (nie)zarządzać ludźmi i jak (nie)łączyć życia osobistego z pracą.
Trzeci sezon w pełni, witam kolejny serial, w którym jestem on-line ;-) Oczywiście nie jestem nałogowcem, mogę przestać w każdej chwili.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 18, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 4