Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Fotografia+

Kosher-way po poznańsku

Wprawdzie w menu jest boczek, a zupa czosnkowa miała w środku szynkę (nie upieram się, że nie drobiową, ale...), "Cymes" na Woźnej to bardzo dobra restauracja. Może i maca z tzatzikami czy hiszpańskie różowe wino to nie jest bardzo żydowskie, ale patrz poprzednie zdanie. Knajpka malutka, na kilka stolików, bardzo dobra obsługa i ciekawy wystrój. Ceny okołorynkowe.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 19, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 2


Bez tytułu: 2008-10-18

Bursza płacze, kiedy nie widzi innych kotów - rozpaczliwie i przeraźliwie. Mały kotek zagubiony w wielkim świecie. Wystarczy ją pogłaskać, żeby zaczęła mruczeć jak traktor. Szarsza jest bardziej samodzielna i niezależna, przychodzi na kolana i zasypia błyskawicznie.

Robią mi porządek na balkonie. Wypatroszyły doniczkę z kaktusem. Wypatroszyły doniczkę z trawą. Przewróciły korytko z astrem. Motywują mnie do porządków na biurku i w bibliotece. Zasypiają na kołdrze po stronie TŻ i spią do siódmej (niestety, również w weekend).

Kot czarno-biały patrzy z politowaniem. Nie chce. Nie lubi. Unika. Nasyczy. Ale czasem poliże. Skubnie z tej samej miski. Wskoczy na parapet, na którym śpią małe gnomy.


Zdjęcie - eloy.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 18, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+ - Komentarzy: 8


Koci front [Uwaga, suodkie]

Bursza.

Szarsza.

Obawiałam się, że będzie znacznie gorzej. A tutaj nieledwie sielanka. Kot czarno-biały nie jest specjalnie obrażony, mimo że pręgacze wyżerają jej z miski, zajmują legowiska (aktualnie umościły się na JEJ parapecie i śpią) i są przeraźliwie aktywne. Ba, nawet zaczęła uczestniczyć w ich życiu, nawet jeśli ogranicza się do trącenia myszy[1] czy ostrożnego powąchania tałatajstwa z własnej woli.

Fajnie mieć małe koty. Nawet jeśli mają niepofałdowany jeszcze mózg (duże słowo), są ciągle pod nogami i co chwila trzeba je zdejmować z kolejnego Miejsca, W Którym Nie Powinny Być (krzesło - checked, zasłonka - checked, zmywarka - checked, kolumny - checked, parapet - checked, garderoba - checked, suszarka do bielizny - checked, brodzik - checked). Pewnie jakby nie były takie śliczne, to bym wywiesiła za futrzane ogonki na balkonie (C Hanka). Ale nic nie poradzę na to, że mam takie miękkie miejsce w serduszku dla kocich łapek, brzuszków i ogromnych różowych uszek. I bardzo się cieszę, widząc Szarszą wtuloną w Burszą i vice versa. Chciałabym kiedyś zobaczyć obie wtulone w kota czarno-białego.

[1] Okazało się, że mamy zachomikowany cały zapas futrzanych myszy (pewnie przy okazji jakiegoś sprzątania) na dolnej półce regału. Burasy znalazły i roznoszą po całej kuchni, siejąc zniszczenie. Głównie myszom siejąc. Wazon z różami żyje, ale wyemigrował na balkon, bo jak obgryzanie połowy płatków im nie szkodzi, tak wsadzanie najpierw małej łapy, potem całego kociego ryja do wazonu oraz robienie z łodygi katapulty - i owszem.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 11, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+ - Komentarzy: 9


Bez tytułu: 2008-10-08

Jesień pachnie wilgotną ziemią i dymem, pochodzącym z pierwszych nieśmiałych prób palenia w piecach i znacznie śmielszych ognisk z suchych liści. I światło jest najładniejsze na świecie. I liście mogłyby przez cały rok tak wyglądać, bo wystarczy, żeby trawa była zielona. Tylko czemu jest na tyle zimno, że marzną mi paluszki, kiedy mam otwarty[1] balkon? Czemu dni są coraz krótsze, a po powrocie z pracy jest za ciemno, żeby nowym ogonkom robić zdjęcia?

Tak, nowym ogonkom. Gdyby były samczykami, miałyby na imię Piotr i Paweł, bo urodziły się 29 czerwca. Ale są suczkami, więc wstępnie nazywamy[2] je Jasna i Ciemna, Szarsza i Bursza, Głupia i Głupsza (imię przyznawane rotacyjnie). Kot czarno-biały mówi na nie "Ssss" i patrzy na nas z wyrazem wyczekiwania i dymkiem na głową "Nie widzicie, że szkodniki są w domu, zabierzcie je stąd". Niestety, paragon wyrzuciliśmy, pręgacze zostają.

GALERIA ZDJĘĆ.

A poza mam zaawansowane jesienne lenistwo, napoczęte notki na paru blogach kwitną. Nie żebym się domagała uznania, oklasków, braw i bukietów kwiatów (oczywiście, zawsze mile widziane), ale jakoś nie mam zapału. Pan w garniturze na jednym ze spotkań służbowych (no dobra, to był nieledwie mój benefis ze względu na specyfikę) skomplementował mnie, że jestem bardzo dynamiczna i tak się tylko kryguję, że najchętniej bym poszła na emeryturę tak za trzy lata. Mam sobie na czole wytatuować, że nie jestem stworzona do zarabiania pieniędzy, tylko do leniwego zastanawiania się, co bym też mogła robić z tak pięknie zaczętym popołudniem?

[1] No, nie mam. Przychówek na razie ma szlaban na wychodzenie na balkon, bo dziczeje, a ja nie mam ochoty biegać piętro niżej i szukać w krzakach posiadaczek pręgatych ogonków.

[2] W domu rodzinnym mówili na nie Srebrna i Złota.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 8, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+ - Komentarzy: 10


Jesień

W samochodzie wymieniliśmy kilka błyskotliwych zdań, ale zapomniałam. Jakoś nie mogę się przemóc, żeby sięgać za każdym razem po notesik w kotki i notować, w końcu smutne by było, gdyby się okazało po jakimś czasie, że zdania nie były aż tak błyskotliwe. A tak zostały mi w pamięci jako coś wartościowego. Może na tym polega wspominanie tego, co było dobre, ale się szybko skończyło? Ot, w radiu leciała piosenka Devendry Banharta, który swego czasu kręcił z Natalie Portman. I co z tego, że już nie kręci, jak przez chwilę zdobył tyle punktów lansu, że większość facetów na świecie mu tego zazdrości. Rispekt.

Jutro wielki dzień. I do tego zobaczę Hankę. Ale o tym później.

PS Mało piszę, bo służbowo piszę dużo. Mam wrażenie, że limit liter wystukanych dziennie jest stały.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 4, 2008

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 9


Szkoła zrzucania kasztanów

Wszem i wobec głosili, że to ostatni ciepły weekend w tym roku, więc się przejęłam[0]. Po ponad tygodniu wegetacji odsypiania jet-laga[1] poszliśmy oglądać konie na placu Wolności (konie może są i ładne, kwestia gustu, ale śmierdzą i nieustająco zostawiają końskie jabłka, wczorajszy pokaz[3] pewnie był nie lada atrakcją dla hodowców storczyków[2]) i na Cytadelę. Cytadela niespodziewanie nas podzieliła, albowiem ja jestem za tradycyjnym podziałem ról w związku ("mężczyzna bierze patola i rzuca w drzewo, a kasztany spadają[4], a żona się cieszy"), podczas gdy TŻ jest z frakcji dżentelmeńskiej ("się siada pod drzewem i czeka, aż spadnie kasztan, a rzucanie patolem jest niesportowe"). Efektem kompromisu (TŻ rzuci, ale podkreślając, że to niesportowe) jest garść kasztanów, które wprawdzie nie są mi do niczego potrzebne, ale są gładkie, brązowe, błyszczące i fajnie się je trzyma w ręku. Czego sobie i Państwu życzę. W przeciwieństwie do końskich jabłek.

[0] W tym roku czuję ograbiona z polskiego lata. Wyjechałam, jak było ciepło, jasno, a dni były długie, wróciłam w ciemną, zimną i burą listopadową pogodę.

[1] Do tej pory uważałam, że te wszystkie opowieści o odpoczywaniu po urlopie za pewną pozę, sama w nią chętnie wchodziłam, bo przecież to takie lanserskie wywalić się malowniczo na krześle, wywrócić oczami i zwierzyć, że po tych x tygodniach uprawiania odpoczynku człowiek to jest ale zmęczony. Tymczasem ten powrót dał mi realnie w kość. Kiedy już dzień po powrocie uznałam, że jedna przespana noc oznacza pozbycie się jet-laga, zaczęłam zawieszać się w połowie dnia i skutecznie następne dni przespałam. Powrót do pracy był jeszcze dotkliwszy, bo całkowity spadek walorów umysłowych następował w środku dnia i jak podczas rozmowy nie zamieniałam się w śliniącego się przygłupa, tak czytanie ze zrozumieniem bądź formułowanie zdań zawierających podmiot i inne ważne elementy już mnie przerastały. Do końca roku pozostały 94 dni, a mnie 3 dni urlopu.

[2] Stawiam, że pani z kubłem z Retmanna-Sanitecha pojechała nie na wysypisko, a do znajomej kwiaciarni.

[3] No rewela, nauczyć konia wykonywać polecenia. Jakby kto kota nauczył, to bym doceniła.

[4] Tu chwalę, albowiem TŻ znacznie lepiej rzuca patolem niż ojciec z żoną i małym dzieckiem obok. Tamten krzyczał "Odsuńcie się, odsuńcie, bo zaraz spadnie deszcz kasztanów", rzucał i spadał patyk. I dwa liście. Jak TŻ rzuci, to nikt tak nie robi dzióbka na kapturze.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 28, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: cytadela - Komentarzy: 6