Więcej o
wyspy-kanaryjskie
Wjeżdżamy, rozumiecie, na Lanzarote (pominę ten epizod, w którym bohaterowie wiją się jak Piekarski na mękach, albowiem dla bezpieczeństwa wszystkie paszporty mają schowane i w końcu jadą na sąsiednią wyspę na niekoniecznie ważny dowód osobisty, który noszą przypadkiem). Prom, z promu widać plaże, domki, cywilizacja. Wjeżdżamy więc, rozumiecie, w głąb i nagle się okazuje, że w parku narodowym trzymają żużel. Mnóstwo żużlu. Czarnego żużlu, co z daleka wygląda jak obiecujący czarnoziem, ale nie jest. Wymieniliśmy z TŻ-em mnóstwo uwag na temat tego, że po co komu tyle żużlu, po czym dojechaliśmy do winnic La Geria, gdzie się okazało, że jest niesezon i w tych fikuśnie poukładanych zatoczkach z, zdziwicie się, żużlu, nic nie rośnie. Może w sezonie bardziej, bo jednak te wszystkie bodegi po drodze nęcą lokalnym winem. Lista uwag na temat żużlu wzrosła, ale już z pewnym podziwem, bo Polak jednak by usiadł na kupie i zapłakał, a dzielny Kanaryjczyk to jednak układa te zakola i sadzi winorośl. Może mają inne powiedzenie, że prawdziwy mężczyzna to nie dom, dziecko i drzewo, tylko 50 zatoczek z żużla i wtedy.
W roli wisienki na żużlu były kaktusy w Jardin de cactus, ale o tym za jakiś czas, bo mam trochę zdjęć. Trochę. Nie było wisienki w posiadłości Manrique'a, albowiem byliśmy zbyt blisko 18, żeby pan strażnik nas wpuścił za pełną opłatą, a niepełnej nie chciał. Ale może i dobrze. Albowiem kiedy wjechaliśmy z powrotem do Playa Blanca, okazało się, że jest mnóstwo kierunkowskazów. Do hoteli. Zamkniętej informacji turystycznej. Centrów handlowych. Tylko, żużel ich mać, *nie do portu*. I wtem się okazało, że mamy 20 minut do odejścia ostatniego promu, nawigacja - jakby umiała po hiszpańsku - odpowiadałaby "¿que?" na nasze pytania o port, a na nabrzeżu, które cudem znaleźliśmy, była tylko malutka, gustowna marina, którą w innych okolicznościach zapewne bym się zachwyciła. Teraz jakoś nie. Long story short, warto zapamiętywać, gdzie wrócić, marina z nabrzeżem portowym w Playa Blanca nazywa się Punta Limones, warto pytać lokalesów, jak się człowiek zgubi. Naprawdę nie wiem, jakim cudem dotarliśmy minutę przed odpłynięciem promu. Mam nadzieję, że dziecko nasze nie zapamięta tej dwugłosowej lalochezji (dzięki, ^Cashew, wzbogacasz moje słownictwo).
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 9, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
fuerteventura, lanzarote, wyspy-kanaryjskie, hiszpania
- Komentarzy: 1
Wprawdzie mieliśmy jechać oglądać te dwa zabytki, co to jest stolica Fuerteventury ma, ale okazało się, że jeden był zamknięty z powodu, że po 14 (muzeum Unamuno, który pisał wiersze o tym, że jest w oceanie ciepła woda i w ogóle fajnie żyć na wyspie), a drugi z powodu, że zamknięty (kościół Matki Bożej Różańcowej). Więc zamiast tego spędziliśmy trochę czasu na plaży, zbierając muszelki i patrząc na szkielet wieloryba gładkoskórego (szkielet bynajmniej nie miał skóry, ale był podpisany) oraz na przeogromny statek TUI na którym można popłynąć w rejs na takie Karaiby albo - sądząc z lokalizacji - na Kanary. Przez chwilę próbowałam sobie wyobrazić logistykę zapakowania na pokład 2,5k osób z obsługą i prowiantem, ale rozbolała mnie głowa i wróciłam do muszelek.
(tak, nie mieścił mi się w kadrze)
Tip: można darmo zaparkować w centrum handlowym Las Rotondas, skąd jest wszędzie blisko.
EDIT: GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 8, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
wyspy-kanaryjskie, fuerteventura, hiszpania
- Komentarzy: 3
Wprawdzie Maj lobbuje za tym, żeby cały dzień spędzić na basenie, ale stawiam odpór (cieszę się również, że Maj nie odkrył, że idea "all inclusive" zapewnia mu coca-colę i frytki w zasadzie przez cały dzień, ale to inna historia). Pozyskawszy środek lokomocji trafiliśmy do muzeum soli; trudno nie było, bo w zasadzie jest tuż obok Caleta de Fuste. Sól jak sól, się krystalizuje, zbierają łopatą, się krystalizuje itp., ale można popaczać szkielet narwala błękitnego oraz nakarmić lokalne wiewióry. Wiewióry są obłędne, kiedy dostaną kawałeczek bułki, oddalają się i zaczynają subtelnym ćwierkaniem informować innych członków stada, że przyszli frajerzy i rozdają. I potem nagle z kilku stron widać, jak po murkach gnają w kierunku karmienia z rozwianymi ogonami, po czym skromnie zatrzymują się metr od i udają, że one tylko tak przechodziły. Stawiam, że muzeum ma bydlątka na etacie (wstęp 5 euro od dorosłych, dzieci lat 4 nie płacą, ale do wiewiórów można bezpłatnie, bo przełażą przez ogrodzenie).
Nie chciało nam się ponawiać całej trasy z 8. marca sprzed trzech lat, ale jakoś tak z rozpędu wyszło, bo chciałam pojechać po czarny piasek do Ajuy. Górki są dalej przerażające, z wąskimi drogami, widoki nieco rekompensują, ale i tak stres jest. Nie, nie prowadziłam i nie zamierzam, życie mi miłe. W Ajuy nagle był nieduży sztorm i fale na kilka metrów. Coś pięknego i niedrogo, ale ponownie odpuściliśmy zwiedzanie jaskiń. Za to zachód słońca - spektakularny.
Więcej zdjęć będzie potem. Strasznie męczące jest to odpoczywanie.
EDIT: GALERIA ZDJĘĆ z Salinas del Carmen i z Ajuy (oraz notka sprzed 3 lat).
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 7, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
fuerteventura, wyspy-kanaryjskie, hiszpania
- Komentarzy: 1
Od wczorajszego wieczora zadaję sobie pytanie, czemuż ach czemuż żyję w kraju, w którym dzień zimą trwa od 7:30 do 16:00, a żeby wyjść z domu należy nałożyć na siebie kilka centymetrów przyodziewy. Więc dzisiaj nie dość, że dzień zakończyłam zachodem słońca w marinie, to nawet się spociłam, siedząc na plaży w cienkiej sukience. Tylko dlatego w sukience, że uznałam kostium kąpielowy w styczniu za ekstrawagancję, ale oczywiście srodze się myliłam. Poprawię się. Tak, wiem, mogłabym się powstrzymać, ale przynajmniej też mieliście dziś wolne.
Jest lepiej niż poprzednio, kiedy wylądowałam na Fuerteventurze już chora, a po drodze złapałam trzy kolejne schorzenia. Jest progres, zdecydowanie. Progres też jest w majowych gabarytach - trzy lata temu było tak.
Co mnie dziś zachwyciło: ostrzeżenie na lokalnych papierosach lakonicznej treści "fumar mata". Prawie jak "cukier krzepi". To, że wszędzie choinki, na bungalowy pod palmami i bugenwillami wspinają się figurki mikołajów, a same palmy magicznie ozdobione są lampeczkami. Tylko przy basenie raczej "Club Tropicana" niż "Last Christmas". Że konieczne są ciemne okulary, chociaż w tym roku i w krainie ziemniaka słońca sporo. I że lokalne koty są przyjazne, grube i jakże leniwe.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 6, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
fuerteventura, wyspy-kanaryjskie, hiszpania
- Komentarzy: 5
Zdjęcia kaktusów specjalnie dla ^siwej tak trochę jako rekompensata, że nie udało mi się przywieźć z Fuerte niczego kolczastego.
GALERIA ZDJĘĆ.
I tak dla pamięci: do samolotu zabraliśmy dla dziecka: dwie butelki z wodą, dwa pojemniki z odmierzonymi porcjami mleka, jogurt, pudełeczko z przegryzkami, butelkę z sokiem (jedzenie zostało skrzętnie olane, picie wypite i dodatkowo kupowaliśmy sok jabłkowy na pokładzie). Kocyk i poduszeczkę, przydało się, bo dzięki temu łatwiej się było ze śpiącym dzieckiem umościć. Dwie książki - "Zagroda chłopska", gdzie pokazujemy kotka, pieska, robimy odgłosy innych zwierzątek i objaśniamy, co to jest kultywator i czemu zajączek ucieka przed kombajnem oraz "Koty: 1001 fotografii", gdzie po raz tysiąc pierwszy pokazujemy, gdzie kotek ma oczko i że tutaj robi "mrrau". Pieska Roya, kotka Muji i żyrafkę do spania. I uważam, że to pewna niesprawiedliwość, że na dziecko do lat dwóch nie przysługuje odrębny bagaż podręczny.
(Już przestaję się lansować, wyprztykałam się z okołopodróżnych tematów).
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 26, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
fuerteventura, wyspy-kanaryjskie, hiszpania
- Komentarzy: 2
Górki są miłe, jak się je ogląda z okolic podnóża. Górki oglądane z krętej serpentynki, gdzie co chwila ograniczenie do 40 km/h - już mniej. Na Fuerte jest szaro-zielono-rdzawo, a chmurki raz odsłaniają, a raz zasłaniają kawałki krajobrazu.
GALERIA ZDJEĆ (niektóre zza szyby, widać).
W wzdłuż uroczej FV-30 malutkie miasteczka - Pajara i Betancuria, a kawałek dalej już po płaskim - Antigua.
GALERIA ZDJĘĆ.
(Jeszcze mi zostały kwiatuszki, ale to za jakiś czas).
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 17, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
fuerteventura, wyspy-kanaryjskie, hiszpania
- Skomentuj