I akurat jak będzie potrzebny, to skończą się baterie – a rezerwa nie została zapakowana jak widzę :) (no co, ja tylko niosę pomoc… ;)
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
... wiem, tak rozpoczynające się teksty powinny być celnym kopem wrzucane do kosza. Ale jak raz moja podświadomość w sposób czytelny daje mi do zrozumienia, że aparat powinnam nosić i przy pogodzie, bo jak inaczej interpretować kolejny sen o tym, że jestem w przeraźliwie malowniczym miejscu (dzisiaj były to mieszane ruiny postindustrialne we włosko-nowoorleańskim mieście, za to z polskojęzyczną lodziarnią[1]) i NIE MAM APARATU (który to aparat mi zniszczyli wcześniej we śnie źli ludzie, bo uciekałam). I co? I już się sprawdziło. Wyszłam dziś z matecznika na obrzeżach miasta na spotkanie do drugiej siedziby firmy w sercu Jeżyc i szłam potem do samochodu H. przez tak piękne miejsca, dodatkowo oświetlone zimowym słońcem, że karta pamięci się sama w kieszeni łamała. Jeżyce to miejsce wielkiej urody i nie dam sobie wmówić, że jest inaczej.
Obiecuję, że za dwa tygodnie zacznę pakowanie od aparatu i nowej karty (oraz zapasowej).
PS Tylko w Poznaniu dobrze wychowane gołębie przechodzą przez pasy.
[1] Hańba temu, co sobie coś złego pomyślał.