Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
K jak Cork (wiem, szemrane to "k", zwłaszcza że po irlandzku też się na "c" zaczyna). Może z powodu obrzydliwej, lecącej poziomo mżawki skojarzyło mi się z Antwerpią/Rotterdamem. Podobnie wąskie, urocze uliczki, kanały, kamienice, mnóstwo restauracji i sklepików. Piękny port, ładne dachy, pewnie by zyskało, jakby nie było jedynie szybkim przelotem z bardzo miłym obiadem w Electric.
Między St Patrick's Street a Grand Parade mieści się English Market - malutki pasaż w kształcie litery U (a w zasadzie to literki μ), w którym od 1610 roku (pewnie z przerwami) można kupić świeże owoce, sery, mięso, słodycze i inne cuda z okolic. łatwo trafić, bo nad wejściem są koronki. I napis.
W takim K jak Killkenny (po drodze był też zameczek w K jak Cahir, ale jakoś się nie złożyło) bym mogła mieszkać. Małe miasteczko, kilka ruinek, zamek, uniwersytet, uliczki z pubami na pub crawling, na każdym kroku zawieszone donice begonii, czysto i wieczorami ładnie oświetlone neonami. Następnym razem #chcetam na dłużej.