Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
[29-30.09.2018]
Wrześniowy, słoneczny Wrocław zrobił na mnie o wiele lepsze wrażenie niż 10 lat wcześniej. Plany miałam - jak zwykle - obfite, zahaczające o kilka pałaców[1], muzea, ogrody, uliczki i zakamarki czy wreszcie o żelazny repertuar czyli Panoramę Racławicką i Zoo. I jak na dwa ostatnie kupiłam zawczasu bilety, tak pozostałe musiały ustąpić aktywności, która porwała Majuta, czyli szukaniu krasnali w uliczkach i zakamarkach. Poszukiwania rozbiliśmy na dwa dni; nie podzielę się mapą, ponieważ z wielu względów była raczej chaotyczna i trasa wielokrotnie nakładała się na siebie. Zdecydowanie warto zaopatrzyć się w mapę krasnali (bardzo dobrze wydane 6 zł) albo w appkę, pokazującą odległość do najbliższego krasnala (czy zainstalowałam appkę pod koniec spaceru, dzięki czemu udało się nam przejść tuż obok kilku krasnali i ich nie znaleźć, ależ); ze względu na to, że co jakiś czas pojawiają się nowe figurki albo istniejące znikają (niepotrzebnie przespacerowaliśmy się spory kawałek, żeby znaleźć Krasnala Chirurga na Curie Skłodowskiej, niestety ktoś go ukradł), raczej trzeba traktować dodatkowe narzędzia jako sugestię. Krasnale zwykle można znaleźć na wysokości kostek, ale bywają czasem w dziwnych miejscach - są przyczepione do latarni (tzw. Słupniki na Oławskiej czy placu Solnym), siedzą na parapetach (np. Więziennik) albo znajdują się dość wysoko (Murarz na szyldzie).
GALERIA ZDJĘĆ (miasto).
W sobotę, zaczynając od okolicy Fosy Miejskiej, gdzie znalazłam sympatyczne śniadaniownie na każdy dzień (omijając bez żalu Charlotte i już z żalem, bo podobno świetne pankejki, Central Cafe z dzikimi tłumami) i przepiękne, jesienne bulwary (tu z kolei zastanawiałam się, czemu zawsze planuję jakieś zaawansowane zwiedzanie, kiedy mogłabym po prostu posiedzieć na ławce i popatrzeć w słońce?), przenieśliśmy się przez Zaułek Solny na plac Solny i Rynek. W niedzielę przeszliśmy od Galerii Dominikańskiej (tani parking!) przez Oławską do Rynku, zaciągnęłam rodzinę na szczyt wieży kościoła Św. Elżbiety - jedyne 303 strome stopnie, ale widok świetny mimo pewnego strachu[2], a potem odwiedzając lodziarnie i sklepy z pamiątkami, odnotowaliśmy w sumie 53 krasnale (albo, jeśli liczyć każdego oddzielnie, 64). I to absolutnie bez jęczenia, czy daleko jeszcze i po co w ogóle idziemy, więc absolutnie sukces.
GALERIA ZDJĘĆ (krasnale).
Co mi zostało na kolejne wizyty: Hala Targowa, Muzeum Narodowe (i pewnie inne, chociaż wystawę Tarasewicza przegapiłam!), Ostrów Tumski z katedrą (wieża widokowa!), Ogród Botaniczny i Japoński (a byłam tuż tuż, przy Hali Stulecia), Mostek Pokutnic (przechodziliśmy obok, ale po wspięciu się na wieżę kościoła Św. Elżbiety już nie było chęci na kolejną wspinaczkę), Hydropolis, punkt widokowy w Sky Tower (tu przynajmniej winda), Wieża matematyczna Uniwersytetu Wrocławskiego (oraz przejazd Polinką nad Odrą!), rejs statkiem po rzece (zwłaszcza że na pokładzie są dwa krasnale!) czy wreszcie zakupy w EPI (mimo że niedziela była handlowa, sklep był czynny do 16, co nam kolidowało z obiadem).
Restauracje:
[1] Na przykład taki Pałac Wallenberg-Pachalych, do którego chyba jednak nie da się wejść tak z ulicy. Jakby Wam się rzuciło w oczy, że jest organizowane zwiedzanie, polecam się łaskawej pamięci.
[2] Mrozi mnie na widok balustrady z nieosiatkowami otworami wielkości kilkudziesięciu centymetrów, przez które nadaktywne dziecko może się przy odrobinie nieuwagi przecisnąć. Psuje mi to absolutnie przyjemność z widoku.
Poprzednia wizyta w 2008.