Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

What goes up must come down

Nie wiem, co lubię bardziej - kolorowe żaróweczki czy elegancką pajęczynę kratownic. Na zmianę ufam dziecięco założeniom konstrukcyjnym, że nie rozpadnie się znienacka, z drugiej strony zdążyłam obejrzeć tyle thrillerów, w których nagle okazywało się, że diabelski młyn czy rollercoster uległ sabotażowi, że moja naiwna wiara topnieje, a ja na samym szczycie świata czuję przy chybotaniu wagonika zimno w środku, że jednak coś się zdarzy. I zazdroszczę radosnej siedmiolatce, która razem ze mną wskakuje do wagonika, jej odwagi i bezgranicznej wiary, że nic się nie stanie. Też tak kiedyś miałam, ale urosłam. I po co mi to było?



Nie lubię z kolei muzyki, elektronicznej łupanki (i nie mówię tu o wysublimowanych dźwiękach spod klawiszy takiego Gus Gus czy innego Armina van Buurena), która ma zadanie chyba podnieść jeszcze poziom adrenaliny tym wszystkim, którzy wsiadają, zapinają pasy i w kulminacyjnym momencie podnoszą ręce, bo wtedy jest jeszcze fajniej.



Żeby nie było, że wesołe miasteczko jest tylko dla dzieci i mam, tatusiowie mogli podziwiać wdzięki szczupłej i atrakcyjnej pani, która najpierw przebrała się ze skąpych ciuszków w jeszcze skąpsze bikini (i nie użyła do tego celu przebieralni), po czym w negliżu pozowała do zdjęć z figurami czeplinowskich klaunów przy wejściu do którejś z atrakcji.

Ja w tym czasie patrzyłam w Poznań (niestety przez szybę i pod światło).

PS Podobno trendy jest dawać angielskie tytuły.

PPS Miasteczko było do dzisiaj przy Mieszka I.

PPPS A TŻ ma kilka stosików zdjęć z Krainy Wolności, ale nie chce wystąpić gościnnie na blogu.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 2, 2011

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj

« Stieg Larsson - Dziewczyna, która igrała z ogniem / Zamek z piasku, który runął - Ghirardelli »

Skomentuj