Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Jeśli jesteście fankami Adama Drivera, to to jest film dla Was, zdecydowanie. Toby, niegdyś obiecujący, a aktualnie niespecjalnie popularny reżyser, kręci w La Manchy reklamówkę rosyjskiej wódki. Jako że przed laty zasłynął studencką etiudą o Don Kichocie, w reklamie pojawiają się te motywy, ale nie ma artyzmu, ani żadnej iskry. Zirytowany reżyser bierze czyjś motocykl i jedzie do miejscowości, gdzie zaczęła się jego kariera, gdzie poznał szewca z twarzą błędnego rycerza i córkę właściciela pubu, 15-letnią Angelicę, z twarzą 17-wiecznej damy. Wprawdzie obrywa po gębie od ojca, bo wypromowana przez film córka wyjechała i ojciec nazywa ją elokwentnie dziwką, ale spotyka szewca, który stał się Don Kichotem, a w Tobym widzi dawno zaginionego Sancho Pansę. Reżyser usiłuje wyprowadzić starca z (o)błędu, ale w ramach pasma nieustającego sukcesu, podpala miasteczko. Od tego momentu jest już tylko gorzej - Toby sam wpada w coraz większe szaleństwo, pojawia się Angelica, która rzeczywiście jest eskortką rosyjskiego oligarchy, na wyrafinowanym balu kostiumowym w zamku wynajętym przez Rosjanina zaczynają się dziać rzeczy dziwne a straszne, po czym następuje finał przez duże F.
Jeśli widziałyście jakikolwiek inny film Terry’ego Gilliama, to wiecie, co ten człowiek umie. Tutaj do szalonego scenariusza i radosnego poniewierania wszystkimi bohaterami oraz zatarcia granicy między tym, co realne, a wyobrażone, dochodzi jeszcze oszałamiająca historia samego filmu, który powstawał od prawie 30 lat. Mimo choroby i śmierci aktorów, powodzi, wielokrotnej utraty sponsorów i budżetu, utraty takich nazwisk jak Depp, Hurt, Paradis, McGregor czy Duvall, Gilliam kombinował i wykombinował. Szacunek.