Ale Przez ciemne zwierciadło to akurat Linklater
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Tytuł dokładnie odzwierciedla zawartość. Film składa się ze scenek, luźno spiętych motywem przewodnim korporacji prowadzonej przez charyzmatycznego milionera, piszącego poradniki. Pracownik korporacji jest proszony o napisanie dla szefa przemówienia na nadchodzącą galę, jednocześnie po firmie rozchodzi się plotka, że wśród pracowników jest szpieg. Żona pracownika ma romans z dentystą pochodzenia słowiańskiego (po nazwisku sądząc), a jej koleżanka - z seksownym, ale dość dziwnym deratyzatorem, który tak naprawdę jest aktorem i jeżdżąca za nim ekipa filmowa to wszystko kręci. Dentysta poznaje piękną kobietę nr 2, zakochuje się, a kiedy żona pracownika ma odejść do dentysty, wszystko się sypie (a do tego piękna kobieta nr 2 oskarża go o molestowanie s.ek.sualne). Dodam, że jakąkolwiek próbę złapania sensu w tym filmie utrudnia fakt, że ten sam aktor (zupełnie przypadkiem i reżyser) gra większość ról męskich - żonatego pracownika, dentysty czy deratyzatora, a aktorka (prywatnie żona reżysera) - co najmniej dwie role żeńskie.
Poza nieudanymi próbami łapania literalnego sensu, film jest zabawnym zestawem czasem powtarzajacych się sytuacji, z których wynika, że bardzo ciężko się ludziom porozumieć na poziomie werbalnym, chociaż na poziomie języka ciała idzie im całkiem nieźle. Pikanterii dodaje golas, uciekający z pobliskiego psychiatryka, którego co jakiś czas na planie ścigają pielęgniarze. Całość jest bardzo absurdalna, miałam silne skojarzenia z Monty Pythonem. Najzabawniejszym elementem jest to, że film wymyślił, napisał i nakręcił człowiek, który reżyserował Syrianę, Przez ciemne zwierciadło, trzy częsci cyklu o Danielu Oceanie czy Solaris - Steven Soderbergh.