Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Olga Gitkiewicz - Nie zdążę

To smutna historia o tym, że całkiem sporo Polaków ma wszędzie daleko. Wraz z upadkiem PRL-u i monopolu państwowego na transport w 1989 rozpoczął się stopniowy spadek liczby połączeń (słynne “wygaszanie”), a za tym postępujący spadek pasażerów. Sporo reportażu[1], trochę doświadczeń własnych i wywiadów, dużo niegospodarności i zamiatania problemów pod dywan przez kolejne rządzące ekipy, korporacyjny bełkot zasłaniający indolencję i niechęć do rozwiązań; to wszystko pokazuje obraz społeczeństwa, w którym każdy może liczyć tylko na siebie. Albo - jak dzieci i młodzież - rodziców, którzy zawożą i przywożą ze szkoły, osoby bez prawa jazdy - na ludzi dobrej woli, żeby dostać się do lekarza lub sklepu. Tam, gdzie to zawodzi, rośnie grupa ludzi wykluczonych.

Nie chcę streszczać książki ani wypisywać celnych obserwacji (a jest ich sporo!), nie mam też recept na naprawę sytuacji, ale mogę za to zachęcić do przeczytania. Zwłaszcza że książka pięknie wydana, na bardzo miłym w dotyku papierze.

[1] Nie spodobała mi się tylko humoreska? zabawa formą? w stylu zajdlowskim (czy w stylu finału “Opowieści Podręcznej”), gdzie to etnografowie przyszłości spierają się nad kształtem Cesarstwa Pekap. Zbędne w zestawieniu z resztą książki.

#25

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lutego 28, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, panie, reportaz - Komentarzy: 3

« Ewa wzywa 07 43-44-45 - Jussi Adler-Olsen - Kartoteka 64 »

Komentarze

Bazyl
Zgadzam się co do końcówki. No i jest trochę chaosu w układzie książki. Faktem jest jednak, że to również celne podsumowanie transportu publicznego czy nawet szerzej, zbiorowego (bo i prywatną inicjatywę busową też opisano). Co prawda jestem właścicielem auta, ale w zeszłym roku musiałem korzystać z, nazwijmy to umownie, pksu i pokonanie ok. 35 km zajęło mi pół dnia. Jak tak teraz myślę, to chyba szybciej bym dobiegł :D
Zuzanka
@Bazyl, swego czasu mieszkałam tuż pod Poznaniem (w sensie, 500 metrów od tablicy). Komunikacja miejska kończyła się kolejne 500 metrów od tablicy, ale w drugą stronę. Więc żeby gdziekolwiek, musiałam dojść kilometr, potem wjechać do centrum, skąd dopiero z przesiadką dojechać do celu. Moja droga do ówczesnej pracy to 11 km - 20 minut samochodem, 1h 10m przy najlepszych wiatrach zbiorkomem (dojście z domu, autobus, przesiadka, tramwaj lub autobus, dojście do pracy). Zdarzało się, jak miasto stało w korkach, i 1,5 godziny. A, przypominam, mieszkałam tuż pod Poznaniem.
JoP
Nie trzeba od razu mieszkać pod miastem. Jak mieszkałam w mieście i pracowałam w biurze, dojazd do pracy samochodem, od drzwi do drzwi, zajmował mi 20 minut, w normalnych korkach przed 9 i po 17. Pokonanie tej samej trasy zbiorkomem to było 50 minut w warunkach idealnych, czyli wycelowuję idealnie w etap pierwszy, a potem etap drugi objawia się zgodnie z rozkładem, a bywało i 1,5 h, kiedy coś zaliczało objazd albo kurs wypadł z rozkładu. (Odległość dla trasy pokonywanej samochodem wynosiła niecałe 8 km). Musiałabym mieć źle w głowie, żeby codziennie tracić godzinę, utrudniać sobie logistykę (zaliczenie dowolnego sklepu po drodze samochodem to dołożenie pół godziny, zbiorkomem - wolę sobie nie wyobrażać ile, plus wleczenie siat) i podporządkowywać życie rozkładom (nie ma to jak ciągłe kombinowanie, jak nie wyjść za późno ani za wcześnie, z domu i z roboty).

Skomentuj