Jak mi zakładali drzwi to zrobili zwarcie w prądzie, do rur się na szczęście nie dowiercili.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Disclaimer: Wiem, że są fachowcy dobrzy, słowni, punktualni i odpowiedzialni. Kilku miałam nawet okazję spotkać. Pozdrawiam niniejszym. Tych innych nie pozdrawiam.
Disclaimer 2: Chętnie bym "Złotą Rączkę" zamieniła na bardziej pasującego mi mentalnie Wesołego Romka, ale mi się rodzina obrazi ;-)
Za każdym razem, kiedy mam wpuścić do domu pracownika fizycznego, żeby położył tapetę, kafelki, malował, zamontował drzwi, podłączył urządzenie czy cokolwiek innego, jestem chora. Wczorajsza akcja, kiedy jeden idiotyczny ruch wiertarką spowodował w moim domu kataklizm, owocujący na razie[1] brakiem ogrzewania, ciepłej wody i rozwalonym kawałkiem podłogi, dowodzi, że nie bez podstaw.
Złote Rączki irytują mnie wszechstronnie.
Niepunktualnością. Jeszcze nie zdarzyło się (raz), żeby jeden z drugim przyjechał na umówioną godzinę. "Będziemy o 11" to taki teaser rzucony na odczepnego, oznaczający, że może o 12, ale równie dobrze i 4 godziny później. Albo wcale.
Bezmyślnością 1. Tylko wyjątki nie mylą mojej ulicy z osiedlem, mimo że nauczona smutnym doświadczeniem za każdym razem wyraźnie powtarzam, że chodzi o osiedle. Co drugi jedzie na ulicę i przy dobrych wiatrach[2] dzwoni z pytaniem, gdzie to ja mieszkam. Rekordzista wysłany sms-em adres przepisał na kartkę i zamienił małe "d" na 0 (słownie: zero), przez co szukał bloku powiedzmy 40d na osiedlu z 10 blokami.
Niekomunikatywnością. Bo rzadko która Złota Rączka zadzwoni sama, jak jest problem. Dzwonię ja i słyszę [2] "No bo ja tu krążę po okolicy i nie mogę znaleźć", "Właśnie miałem do pani dzwonić" czy najweselsze "A wie pani, właśnie o pani pomyślałem", rzucane najczęściej kwadrans po umówionym terminie.
Bezmyślnością 2. Taka małpia ciekawość, co to będzie, jak walnę tu młotkiem albo wsadzę wiertło i puszczę udar. Przyzwyczajona do ostrożnego TŻ-a, który oznacza na wiertle, na ile się można wwiercić, sprawdzając grubość ściany, nie spodziewałam się, że można wpaść na pomysł wsadzenia zamiast 5 cm, potrzebnych na kołek, 15 cm stali (czy z czego tam robią) w przestrzeń między panelami, a potem po "bzzz, psss" spróbować tej sztuki jeszcze w dwóch miejscach, żeby się przekonać, "czy jakbym wiercił tu i tu, to bym trafił na rurę"...
Gadatliwością. Ja rozumiem, że panowie nie dla przyjemności tu przychodzą, ale niestety panowie nie rozumieją, że ja nie siedzę z nimi, bo mam taką fanaberię. Chętnie dostarczę kawy, herbaty, kanapkę, włączę muzykę, podam nóż, wiadro na gruz, worek na śmieci, ścierkę[3] czy szufelkę. Nie. Muszę wysłuchać raportu o stanie dróg, finansach, polityce, zdrowiu ze szczególnym uwzględnieniem nowotworów (bo pan miał), chorób dróg intymnych i powikłań przy porodzie [4], wychowaniu dzieci itp., nawet jeśli z mojej strony dobiega "uhm" bądź nic nie dobiega[5]. Dwóch pan jednocześnie też nie rozwiązuje problemu, bo rozmawiają głośno między sobą. O tym trzecim współpracowniku, który by to spieprzył, a poza tym nie ma dziewczyny i popija co wieczór. O rodzinach. Wspólnych znajomych. Byłych, obecnych i przyszłych miejscach pracy ze szczególnym uwzględnieniem ściągalności należności oraz egzekwowaniem tego typu spraw przez telefon w trakcie.
Węszeniem. Przypadkowym otwieraniem drzwi, zaglądaniem i wyceną w oczach. Mam bałaganiarskie mieszkanie, pełne rozmaitych rzeczy, które lubię bądź mam z jakiegoś powodu. Źle się czuję, kiedy w moje życie wchodzi ktoś w brudnych butach.
Wścibskością. Pani, a po co pani tyle książek/ubrań/płyt? Pani, a kto pani kładł te panele? Pani, a tak pani cały dzień przy tym komputerze? Pani, a po co aż trzy koty? Pani, a kiedy następne? ([4] to mnie szczególnie ubawiło, bo zadane zostało na tydzień przed terminem porodu aktualnego, kiedy brzuch mnie zasłaniał ze wszystkich stron).
Mundrością. Bo po powyższych pytaniach pada nieodmiennie "Bo ja to bym". Wyrzucił te książki, ubrania oddał na wieś, zmywarkę kupił mniejszą, dziecku zabrał smoczek, panele położył inaczej, szafę zamontował odwrotnie. Co zrobił z kotami to tak oczywiste, że już nie muszę nawet pisać.
Seksizmem. To męża Złota Rączka chce pytać, na jakiej wysokości umieścić klamkę, czy wybrać taki czy inny materiał ("pani zadzwoni i spyta męża").
Besserwisseryzmem. No nie wiem, czy tak to będzie dobrze, bo myśmy u Niemca tak nie kładli. Te dekory to się pani znudzą i będzie pani kuć kafle, żeby się ich pozbyć. Ja to bym przestawił.
Sprytkiem i obrotnością. [3] Pani, nie chciałem przeszkadzać, a mi tu ciekło, więc wziąłem te ścierki, żeby wytrzeć. Stał sok, to wypiłem (no że też trafiło na nieco przeterminowany, nominowany do wyrzucenia).
Dlatego stanowczo odmawiam jakichkolwiek więcej zmian w domu. Nie ruszać, jak działa. To moje ostatnie słowo. Na dziś.
[1] Na razie, bo w opcjach jest zrywanie całej puli paneli z przedpokoju, sypialni, demontaż szafy wnękowej i drzwi do garderoby, połączony z kuciem podłogi. Albo gustowne miedziane rury puszczone pod sufitem. Rustic style. Na teraz mam grzejnik, zmywarkę i czajnik z wrzątkiem.
[5] Pan Z. aż wychodził z łazienki sprawdzać, czemu nic nie mówię.