A możesz napisać skład tej 100% kakao? Na pewno jest coś oprócz kakao, bo czymś zlepione musi być. Lindt przynajmniej uczciwie pisze 99%.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Nie ukrywam, że uprawiam głównie turystykę spożywczą. Frustruję się, czytając na takim chocoblogu [2024 - link nieaktualny] o rzeczach, których w Polsce nie uświadczysz, a ponieważ raczej nie lubię się frustrować, poszłam sobie do lokalnego spożywczego poszukać czegoś ładnego. I wprawdzie biało-miętowych M&M-sów nie znalazłam, ale odkryłam M&Ms Premium, w sześciu smakach i kolorach (z miętowym na czele, a jakże). Nie ukrywam jednak, że wprawdzie ze słodyczy najbardziej lubię boczek (tutaj - beef jerki albo ostatnio odkryte Beef Steak Nuggets), ale w San Francisco są dwa miejsca, które każdy słodyczożerca musi odwiedzić.
Pierwszy to sklep firmowy z czekoladami Ghirardelli. Lubię wszystko z nimi związane - od eleganckiego opakowania, po gładką słodycz tego, co w środku. No, nie wszystko - przeraził mnie fakt istnienia czekolady gorzkiej 100% kakao, co jednak jest sporym overkillem jak dla mnie oraz - czym rozśmieszyłam pana rozdającego czekoladki w sklepie - podziękuję za czekoladę ze słonawym masłem orzechowym.
Jak widać, sezon na Halloween w pełni. Nie żeby to w czymś przeszkadzało, pomarańcz ładnym i ciepłym kolorem jest. Na marginesie - sklep firmowy na Stockton (naprzeciw Applestore'a) nie jest najlepiej wyposażonym sklepem. Znacznie fajniejszy wybór zabawnie pakowanych zestawów i pudełek jest w sklepie na Fisherman's Wharfie, do tego - mimo stricte turystycznej okolicy - wcale nie specjalnie droższy.
Drugą moją amerykańską mekką są żelki jelly-belly. Nie wiem, co mnie bardziej urzeka - smaki (najbardziej zaskakująco smaczny jest Buttered Popcorn) czy kolory - cała paleta, a do tego niektóre w ciapki. Ponieważ nie ma sklepu firmowego w San Francisco, będę musiała pojechać do fabryki w Fairfield, bo fasolki jelly belly w masie muszą robić imponujące wrażenie. Czyżbym zaczynała myśleć jak Willy Wonka?