Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Michael Žantovský - Havel od kuchni

Bogato ilustrowana zarówno zdjęciami potraw (w stylu lat 70. i 80.), jak i zdjęciami Havla i jego rodziny i przyjaciół, to nietypowa książka kucharska. Nietypowa, bo oprócz potraw - mocno mięsnych, bynajmniej nie fit, skomplikowanych, wieloskładnikowych i ze sporą dozą czeskiego bravado - zawiera sporo anegdot z życia byłego więźnia sumienia, dramatopisarza i humorysty oraz prezydenta, spisanych i zebranych przez jego współpracownika, również dyplomatę. I jak część kulinarna jest raczej do pominięcia, bo naznaczona historyczną gospodarką niedoboru[1] (mocno ograniczony repertuar warzyw, w zasadzie brak owoców, tylko podstawowe przyprawy), tak anegdotki o tym, jak się w Czechosłowacji gotowało, są zabawne. Havel był wielbicielem śmietany, złośliwcy sugerowali, żeby zabierać go z kuchni 10 minut przed końcem gotowania, bo inaczej zaprawi dowolną potrawę półlitrowym kubkiem tłustego kremu. Czasem w przepisach pojawiają się didaskalia dotyczące resztek dla psów czy rozwiązywania problemu potraw dla dzieci, które sobie coś w spiżarni znajdą w międzyczasie. Wzruszające są listy z więzienia, gdzie Havel kilka miesięcy naprzód planuje idealne święta albo jak spędzi pierwszy dzień na wolności, z uroczymi passusami typu “potem pewnie mnie zemdli (chociaż wszystkiego będę starał się jeść i pić bardzo mało)”. Jest trochę o sławnych ludziach, z którymi polityk się spotykał, trochę o zwyczajach typu zupowe spotkania ze współpracownikami, sporo życzliwości i nostalgii autora za tamtymi burzliwymi czasami.

Raczej do niej nie wrócę, trafia na stosik “na sprzedaż”.

[1] Zabawny wydaje się kontrast między polską a czechosłowacką gospodarką niedoboru. Jadało się kraby i kawior z bratniego ZSRR czy ślimaki - wszak łatwo uzbierać.

#34

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 17, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, biografia, kulinarne, panowie - Komentarzy: 2

« Kawałki Poznania - odcinek 13 - Henryk Gaworski - Jelenie jedzą klejnoty »

Komentarze

Korba
Zdarzało mi się bywać w czeskiej części Czechosłowacji w latach osiemdziesiątych i porównywać ich niedobory z naszymi niedoborami. Generalnie: chętnie bym się wtedy zamienił. W przygranicznym miasteczku bez problemu i kolejki można było kupić jakieś mięso (na pierwszy rzut oka jadalne), że o nabiale, dżemach i konserwach rybnych(!) nie wspomnę. W ciągłej sprzedaży był też na przykład trudno dostępny w Polsce krem Nivea (z RFN, nie ten twardy z Poznania) i węgierskie dezodoranty. No i towary, które można było stracić na granicy: buty, śpioszki dla dzieci itp. Bardzo kiepski był natomiast dostęp do świeżych warzyw i owoców, z którymi u nas, dzięki badylarzom i powszechnie występującym warzywniakom, nie było kłopotu. Widać było, że akurat z tym aspektem zaopatrzenia rynku uspołecznione rolnictwo naszych południowych sąsiadów kiepsko sobie radziło.
Zuzanka
Ja pierwszy raz wyjechałam za granicę do Czecho-słowacji (tej z myślnikiem, w 1991) jako nastolatka. Zaopatrzenia spożywczaków nie pamiętam, za to wybór w sklepach okołoprzemysłowych był znacznie większy niż w Polsce, porównywalny z wysypującymi się właśnie "prywaciarzami". Zostało mi obrzydzenie do knedlików, którymi nas karmili dzień w dzień.

Skomentuj