Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Po długich przygotowaniach Michael Palin w 2018 roku wraz z ekipą trafia do Korei Północnej, gdzie próbują nakręcić serię programów o państwie, o którym wiadomo niewiele więcej ponad to, co oficjalna propaganda życzy sobie pokazać. Z właściwym sobie sarkastycznym humorem podróżnik opisuje ograniczenia, jakie napotkali przed i w trakcie filmowania, opiekę smutnych panów w czarnych garniturach, pieczołowicie skonstruowany plan wyprawy i mimo tego wszystkiego ludzkie oblicze za zasłoną systemu. Dwa tygodnie w Korei to z jednej strony festiwal absurdów - zakaz fotografowania monumentalnych posągów wielkich wodzów od tyłu, nie podpięty do prądu skaner bezpieczeństwa na lotnisku, przez który trzeba przepuścić i tak cały bagaż i sprzęt, bo procedury, przedstawienie zaaranżowane dla ekipy, żeby pokazać im taką Koreę, jaką władze chcą się pochwalić, z drugiej strony jednak to melancholijna obserwacja ludzi, którzy nie mieli innej opcji niż zaadaptowanie się do ekstremalnych warunków państwa-więzienia, z jego niedostatkami, fasadowością, kultem jednostki (jednostek) i legendami założycielskimi, w które lepiej uwierzyć i ich nie kwestionować.
Edycyjnie książka jest ładnie wydana, z dobrej jakości zdjęciami (chociaż przydałyby się pod nimi podpisy), zaskoczyło mnie jednak rozepchanie książki przez dodanie między poszczególnymi rozdziałami kartki ze wzorkami. Owszem, wzorki ładne, każdy inny, ale sensowność tego jest dla mnie żadna. Tytuły rozdziałów doskonale oddzielają jeden od drugiego, a dodatkowo odpada opcja, że rozdział zawsze ma się zaczynać od prawej strony, bo jedna czy dwie kartki ze wzorkami wypadają właśnie po prawej, gdy rozdział kończy się na stronie lewej. Prawie 20 pustych stron, po co. Dodatkowo zdarzają się czasem kiksy w tłumaczeniu/redakcji, na przykład gdy Łuk Zjednoczenia w Pyongyang z oryginalnej wysokości 98 stóp rośnie w opisie do prawie 100 metrów.
Inne tego autora.
#51