Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
David, stały bywalec szpitala psychiatrycznego, leczony na schizofrenię, czuje się bezpiecznie, bo leki działają i nie ma okropnych wizji, prześladujących go od dzieciństwa. Zmienia się to, kiedy w szpitalu pojawia się Sid, dziewczyna, która nie cierpi dotyku. Kiedy przypadkiem się dotykają, okazuje się, że Sid potrafi przenieść się w ciało osoby dotykanej. Konsekwencje są niespodziewane - personel i pacjenci szpitala zostają teleportowani lub zabici, David odkrywa, jak to jest mieć piersi (srsly), a Sid - że David jest mutantem obdarzonym niesamowitymi umiejętnościami telepatii i telekinezy, skutecznie blokowanymi przez leki. Po przesłuchaniu przez tajemniczą organizację militarną (FBI? CIA? CBŚ?) i brawurowej ucieczce, David trafia do domu pani Bird, która wraz z innymi mutantami (umiejącym czytać w pamięci Ptonomym, rozdwojonym Carym/Kerry oraz Sid) usiłują nie dać się pojmać napadającej na nich tajemniczej organizacji oraz wyjaśnić tajemnicę tego, co się dzieje w głowie Davida.
Rzecz się dzieje w continuum Marvela, stąd nie dziwi nikogo istnienie mutantów (i plotki o pochodzeniu adoptowanego Davida). Nie będę się kłóciła, że fabuła ma absolutnie logiczną konstrukcję, bo nie dla logiki ten serial warto obejrzeć, a dla fantastycznego klimatu (bogato wspomaganego doskonałą muzyką). Wizualnie to crossover filmów Wesa Andersona i rodzeństwa Wachowskich, klimatycznie - połączenie "Incepcji" z "Lotem nad kukułczym gniazdem". I muzyka; nie wiem, czy wyżej cenię odcinek z Dark Side of the Moon, czy ten oparty na "Bolero" Ravela (z napisami w klimacie starego kina).