Jak doceniam motoryzację, tak uważam, że nadmiar samochodów wszędzie jest irytujący. A już osobliwie w miejscach fotogenicznych. Gorąco popieram ideę parkingów podziemnych.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Pisałam już o tym, że znowu mi się ulało. Płacę za parking i parkuję niekoniecznie aż pod samym miejscem docelowym, bo lubię chodzić, zwłaszcza w mieście. Nie boli mnie to, mogę. I nie rozumiem, czemu miejsc, które są ładne, zabytkowe, odwiedzane przez turystów, nie pozbawić wątpliwej ozdoby w postaci parkujących wszędzie samochodów. Dostawczaki mogą podjechać, wyładować i odjechać, mieszkańcy mogą mieć zniżkę na parking podziemny. Ale nie, przecież. Stałam dzisiaj kilka minut, patrząc na fantastyczne światło na ulicy Klasztornej i czekając, aż przejdzie pani, pan, przejedzie samochód, przejedzie kolejny... o, nie przejechał, stanął, zasłaniając część ulicy, kierowca wysiadł, zapiszczał zamkiem i poszedł. I tyle mojego czekania. Nie lubię, jestem zła i rozczarowana. Dlatego też kibicuję planom zrobienia z Wrocławskiej deptaka oraz budowie obleśnie w tej chwili wyglądającego parkingu obok pałacyku Anderschów. Bo potem może będzie ciut lepiej.
Dziś był dobry dzień. Wąchałam książki w księgarni Powszechnej i wyszłam z nowym Spacerownikiem Wielkopolskim (i małym drobiazgiem teoretycznie dla Maja, ale chyba jednak dla mnie). Dostałam michę pysznego cacika w nowej tureckiej restauracji na Wielkiej, a TŻ-u skubnęłam nieco doskonałego kebabu. Świeże warzywa, dobre gołąbki w liściach winogron, ajran i - trochę niestety - turecka muzyka. Ale i tak.