Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Adalbert Hanzon ma 73 lata i jest emerytem z nadwagą i wiecznie bolącymi plecami. Po trosze dlatego, że ma za sobą wyrok za morderstwo, po trosze dlatego, że jest mizantropem, raczej unika ludzi. Spotyka się tylko z sąsiadem, jeszcze bardziej nieprzyjemnym i upierdliwym niż on sam, ale z kimś trzeba pić whisky i grać czasem w szachy oraz z przyszywaną kuzynką, która usiłuje zadbać o jego zdrowie i życie towarzyskie. Dni Adalberta mijają bez większej ekscytacji do momentu, kiedy w aptece przypadkiem wpada na kobietę, która wygląda jak jego ukochana sprzed 45 lat, Andrea. Ponieważ go z emocji zatyka, nie wchodzi w interakcję i kobieta wychodzi; poniewczasie rozpoczyna szeroko zakrojoną akcję poszukiwania jej, uruchamiając sąsiada, kuzynkę, a finalnie prywatnego detektywa. W drugim wątku Adalbert ujawnia chronologicznie swoją historię - tragiczne dzieciństwo, poznanie Andrei, związek z nią i finalnie ciąg wydarzeń, który doprowadził go do więzienia.
To nie jest najlepsza książka autora, mało w niej akcji, a główną zaskoczkę fabularną zdradza sam tytuł. Jednocześnie to ciekawe spojrzenie na starość z punktu widzenia osoby, która w zasadzie straciła swoje życie w wyniku splotu okoliczności, wegetując bez nadziei na odmianę.
Akcenty polskie: u jednej z osób sprząta Polka.
Inne tego autora.
#106