Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
James uważa, że jest psychopatą, bo nie czuje nic (skoro nawet nie czuł nic, kiedy włożył rękę we wrzący olej). Zabijał już zwierzęta, teraz chciałby zobaczyć, jak to jest zabić człowieka i czy wtedy coś poczuje. Na ofiarę wybiera Alyssę, która nie wiadomo czemu wydaje się być nim zainteresowana. Uciekają z domu, on od niewydolnego wychowawczo ojca (od lat w nieprzepracowanej żałobie, chociaż wkładającego wysiłek w kontakt z synem), ona od matki, która wyszła za palanta i córka jest nisko na jej liście priorytetów. W skradzionym samochodzie planują odwiedzić ojca Alyssy, ale najpierw zniszczenie samochodu, a potem włamanie i nocleg w przypadkowym domu psują ich plany. To, co się dzieje w serialu, jest mniej istotne od przemiany obojga (w drugim sezonie też trzeciej bohaterki) bohaterów. Skrzywdzeni nieszczęśliwym dzieciństwem, zirytowani wszechobecną obłudą, narażeni na groźny świat, na który nikt ich nie przygotował, uciekają, żeby ułożyć sobie świat na własnych warunkach. Można oczywiście kłócić się, czy wybierają do tego najlepszą metodę, ale w końcu kto miał im pokazać, na czym to wszystko polega?
Serial jest bardziej komediowy (chociaż to komedia w stylu braci Coen) niż komiks Charlesa Forsmana, ponury i rysowany prostą, żeby nie powiedzieć prymitywną, kreską. Owszem, początkowo oglądałam z poczucie #wtf, dopiero z czasem nauczyłam się lubić bohaterów. Wyjątkowo uważam też, że ekranizacja udała się doskonale, wprowadzając sprawnie ogrom dodatkowych wątków - chociażby niekomunikatywne policjantki, szerzej pokazując ojca Alyssy, czy - mimo sporego narzekania - drugi sezon wraz z postacią Bonnie, wychowanej przez ultrareligijną matkę.
#8