Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Głęboko wierzę w ekologię. W to, że mogę nie niszczyć środowiska naturalnego, że mogę używać przedmiotów z surowców wtórnych, że moje śmieci są czyimś skarbem, że nie powinnam marnować żywności, kupować za dużo i używać surowców, które się nie rozkładają.
I taka cała pozytywnie naładowana dobrą energią zaczynam od tego, co łatwe. Kupuję rower i planuję jeździć do pracy w obcisłych trykotach, martwiąc się jedynie, żeby nie połykać much podczas jazdy. I pierwsze dwa razy są całkiem fajne, wchodzę do biura wprawdzie spocona i ze zlepionymi włosami, ale czuję się jak młody bóg. Trochę słabnie mi ten entuzjazm, kiedy dociera do mnie, że w biurze nie ma prysznica, a mycie w umywalce ma pewne ograniczenia. Trzeciego dnia w drodze powrotnej łapie mnie burza i do domu docieram całkowicie przemoczona, a do tego już prawie przy domu wjeżdżam w kałużę, która okazuje się być głęboka na prawie pół metra. Rzut oka w lustro uświadamia mi, że nie będę nigdy Miss Mokrego Podkoszulka i rower pozostawiam na weekendowe wyjazdy nad jezioro. Bo tam chociaż jest ścieżka rowerowa.
Kupuję eleganckie różnokolorowe torby do zbierania odpadów plastikowych, papierowych i szklanych. Duże torby. Do każdej mieści się mnóstwo kartonu, butelek po wodzie mineralnej, słoików po dżemach i butelek po sokach. I nagle orientuję się, że mam na przedpokoju trzy wielkie torby pełne śmieci, z którymi zawsze nie po drodze mi do śmietnika. I o te torby na zmianę się potykam, gdy są pełne, albo - gdy są puste - składam je w kątku, żeby nie przeszkadzały, a papier i plastik wstydliwie dorzucam do śmieci zasadniczych.
Kupuję i pozyskuję gustowne płócienne torby wielorazowe. Pierwsze zakupy w nowych, czystych torbach - sama przyjemność. Za drugim razem zapominam zabrać toreb, ale proekologicznie pakuję kiełbasę, ser i setkę drobniejszych pakunków do kartonowych toreb. Torby przydadzą się przecież do wyrzucania kociego żwirku, pakowania do wysyłki rzeczy sprzedawanych na aukcji (wszak lepiej przekazać prawie nowe nieużywane rzeczy komuś, komu się przydadzą, a jeszcze na tym nieco zarobić). Po jakimś czasie odkrywam, że nonszalancko wrzucona do płóciennej torby pomarańcza rozpłaszczyła się i zrobiła na torbie mało elegancką plamę. Zbieram więc powoli torby do prania. I znowu wracam z kolejnym naręczem kartonowych toreb, których zasoby rosną. Szybko się uczę, że jak się je złoży w kosteczkę, to zajmują mniej miejsca niż rozłożone (a i można uniknąć niespodziewanego ataku któregoś z kotów, które uwielbiają skakać na szeleszczący karton).
Zużyte baterie można odnieść do wiodącego sklepu meblowego albo - znacznie bliżej - do urzędu gminy. Dzielnie zbieram baterie, mam ich całe szuflady, ale nie udało mi się jeszcze zsynchronizować wizyty w urzędzie i zabrania ze sobą woreczka z bateriami. Czasem budzę się w środku nocy i słyszę, jak ze sobą rozmawiają; czasem tylko zastanawiam się, skąd mają do tego energię.
Czasem czuję się wmanewrowana przez handel nieuspołeczniony w zachowanie nieekologiczne. Kupuję powietrze w kartonie - ryż zajmuje połowę paczki, proszek do prania mniej niż 70%. Udaję, że specjalnie kupuję większe opakowania, żeby używać dłużej i rzadziej wyrzucać pudełka. Wystarczy jednak przejść się przez stoisko warzywne, żeby z dbałości o wygodę i czystość kasjerki wrócić do domu z kilkunastoma szeleszczącymi woreczkami, z których wyjmuję jabłka, banany, cebulę, truskawki czy inne cukinie. Czasem pakuję wszystko do jednej torebki, ale pani na kasie patrzy na mnie z ukosa, wyławiając kolejną śliwkę spomiędzy cytryn i fenkułów.
Jeszcze trudniej jest z małym dzieckiem . albo inwestuję w mało ekologiczną wygodę pieluch jednorazowych, albo w wieczny cykl namaczania, prania wstępnego, prania i suszenia pieluch wielorazowych (a i tu ekologia stoi pod sporym znakiem zapytania, bo każde pranie to prąd, woda i solidny proszek do prania, a czasem i odplamiacz niekoniecznie obojętny dla środowiska). Niewyspana i zmęczona młoda matka nie ma na nic czasu, nie jest więc dziwne, że bez namysłu niemal wybrałam wygodę jednorazowości. Podobnie ze sprzątaniem . co z tego, że stare koszulki mogą zyskać nowe życie jako ściereczki, skoro szybciej i wygodniej używać papierowego ręcznika.
I tak przeglądam sobie w myślach każdy zakątek mojego domu i przestaję być taka zadowolona z tej mojej chyba jednak wyimaginowanej ekologii. Bo wprawdzie kąpię się pod prysznicem i rzadko zostawiam odkręconą bieżącą wodę, gaszę nadmiarowe światło i używam energooszczędnych żarówek, ale nie umiem ograniczać się tam, gdzie stawką jest moja wygoda. Brakuje mi motywacji, żeby zmieniać to, co ułatwia mi życie. Zawsze odkładam to na jutro.
[Tekst "Projekt na jutro" do Magazynu Business&Beauty, kwiecień 2011].