Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Młodzież zażyczyła sobie obejrzeć, bo - jak wiadomo - ten film to źródło licznych memów oraz jest postrzegany jako świetna komedia. Z tym zderzyłam się już lata temu, nie, to nie jest komedia w powszechnym rozumieniu, to groteska maskująca kilka dramatycznych zjawisk. W kwestii odbioru przez młodzież - zdecydowanie lepiej niż “Nic śmiesznego”, które okazało się zwyczajnie płytkie i wulgarne, nie rekompensując tych kilku gagów, które zostały w memosferze (“na horyzoncie ukazał się las” czy “ja tu na deszczu, wilki jakieś…”). Dostałam też po nosie, bo usłyszałam, że jestem crossoverem między matką, co wciska czekoladowe brioszki i ojcem, nachalnie tłumaczącym oczywistości.
Początek lat 2000. Adam Miauczyński ukończył polonistykę z wyróżnieniem, ale zamiast kontynuować pracę naukową, zatrudnił się w szkole, gdzie szybko doznał niejakiego rozczarowania, bo ani szacunku, ani zainteresowania sztuką wysoką, ani odpowiedniej pensji. Małżeństwo się rozpadło, syn okazał się niekoniecznie tak rzutki i inteligentny, jakiego ojciec chciał. Aktualnie mieszka w smutnym mieszkanku w blokowisku, każdy dzień składa się z tych samych, powtarzalnych sytuacji; próby pracy czy tworzenia poezji przerywa mu dźwięk wiertarki czy kosiarki, głośna muzyka, stukanie i inne hałasy; matka go nie słucha, bagatelizując jego problemy; była żona go nienawidzi; nawet marzenia o pierwszej miłości nie dają mu eskapistycznej ulgi. Zdaje sobie sprawę z tego, że ten stan nie jest normalny, ale ma mocno ograniczone możliwości dostępu do sensownego leczenia.
Mnie ten film smuci i przeraża mimo przejaskrawienia i groteskowego entourage’u. Widzę człowieka chorego psychicznie, niezdolnego do wyjścia z pętli natręctw, reagującego skrajną agresją na każdą rzecz, która wytrąca go z równowagi, a wytrąca go w zasadzie wszystko. Zdecydowanie mnie nie śmieszy, głównie odczuwam zażenowanie. Oraz kiedy słyszę dźwięki kosiarki za oknem, zdecydowanie się identyfikuję (“powiedz, że jesteś stara bez mówienia, że jesteś stara”).