jeszcze tylko 10. trzymam kciuki.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Ugotowałam jarzynową. Zrobiłam konika z kasztanów, bo P. pokazał mi, że na przyfabrycznym parkingu stoi kasztan zdrowy jak koń i cały trawnik usiany jest pięknymi brązowymi błyszczącymi kasztanami, więc czemu nie (tylko że wykałaczki się słabo nadają, bo się łamią). Buju, mama! Odkurzyłam po zjedzeniu półtorej drożdżówki z kruszonką i lukrem (po poznańsku: szneki z glancem). Wyładowałam pranie. Opowiadałam o śwince, owcy i króliku, którzy szli przez Mamoko. Wsypywałam kasztany z powrotem do pudełka. I jeszcze dwa razy. Ćwiczyłam zen, kiedy kolejny kubek wody sam się wylał poza brodzik. I dopiero poczułam wilgoć pod powieką, kiedy walczący z sennością Maj oznajmił, że "To mój [poduszka], to mama, to tata tu". Czekanie na tatę, dzień pierwszy z jedenastu.