Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Domowe varia

Ostatnio po domu krążą balony. Te nadmuchane nie budzą jakoś entuzjazmu, za to te płaskie i owszem, bo można je nadmuchiwać i nimi piszczeć bądź dawać do ręki, żeby dmuchały albo puszczać i patrzeć, jak lecą. Streszczam dziś rano TŻ-u sytuację na froncie balonowym, a konkretnie że są totalnie zaplute od ciągłego dmuchania. TŻ precyzuje: "Mamy w domu zaplute balony reakcji".

Opowiadam bajkę (serio! z pamięci!). Że Czerwony Kapturek, las, wilk, babcia. A dlaczego, babciu, masz takie wielkie zęby? Babciu, dlaczego w ogóle masz zęby? Skojarzenia to przekleństwo.

Jak wspomniałam, sanki przyszły. I owszem, połowicznie sukces. Maj uśmiechnięty, pomrukiwał otulony kocykiem, tylko raz przygrzmocił w zaspę (ale wyszedł z uśmiechem i czerwonymi policzkami), za to ja po naprawdę krótkiej rundzie po wsi (niecałe 2,5 km) czułam się jak po rajdzie Paryż-Dakar, spocona i jednocześnie zmarznięta, z obolałą szyją od patrzenia, czy dziecko jeszcze siedzi na sankach i cała w stresie, co będzie, jak zleci. Nie jestem fanką sanek.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 8, 2010

Link permanentny - Kategorie: Maja, Moje miasto - Skomentuj

« Arkadij Strugacki, Borys Strugacki - Miliard lat przed końcem świata - 19,5 stopnia na termostacie »

Skomentuj