Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Narracja początkowo rozdziela się na trzy wątki, gdzie trzech różnych, anonimowych dla czytelnika mężczyzn coraz silniej nienawidzi kogoś - osoby wymagającej zwrotu grubej pożyczki (pieniądze), osoby, z którą właśnie zdradziła ukochana żona (miłość), osoby, która blokuje szanse na awans (ambicja zawodowa). Kiedy w instytucie zostają znalezione zwłoki kierownika Trzaskowskiego[1], a z sejfu zniknęła kaseta zawierająca fiolki bardzo szkodliwej substancji chemicznej, milicja - w obawie przed atakiem terrorystycznym - angażuje dziesiątki funkcjonariuszy, specjalistów, WSW, Prokuraturę Wojskową, Sanepid i Inspektorat Ochrony Przemysłu, wszystko to, żeby odnaleźć chemikalia, zaś do znalezienie zabójcy wyznacza ulubieńca wszystkich, porucznika Szczęsnego[2], który kolejno eksploruje poszczególne motywy. Ponieważ skradziony preparat ma lekki zapach wanilii, milicja rekwiruje całe dostępne zasoby tej przyprawy, nie zważając na protesty w handlu uspołecznionym[3], a przy okazji odkrywając pewne, ekhm, nadużycia[4]. Obstawia miejskie filtry na wypadek gdyby ktoś planował wpuścić szkodliwy preparat do wody (przy okazji edukując czytelnika, jak filtry działają), a nawet ogłasza nagrodę finansową dla “uczciwego znalazcy”! Morderca zostaje znaleziony po części przez to, że planuje zabójstwo świadka oraz dzięki temu, że Szczęsny przeczytał książkę znalezioną w mieszkaniu podejrzanego.
Jak to u Kłodzińskiej, jest dużo urokliwych dialogów[5], wygrywane są też ładnie animozje między milicją a prokuraturą - a to prokurator przysypia na ramieniu świadka, jadąc w nocy na miejsce zbrodni, a to Szczęsny z nietajoną radością przerywa prokuratorowi oglądanie filmu w kinie (“Zaręba przeżył krótką chwilę irytującego wahania pomiędzy chęcią powrotu na widownię a głosem obowiązku. Ponieważ głos był niezbyt wyraźny - o rezultacie rewizji i tak milicja poinformuje - prokurator wrócił na salę”), a to prokurator z radością poprawia interpunkcję nakazu. I wtem - gdy autorka opisuje środowisko drobnych przestępców, do którego trafia jeden z podejrzanych - pojawia się wątek zbiorowego gwałtu na nastolatce, zakończonego jej śmiercią, niewspółmiernie brutalny i zupełnie nie pasujący do dość lekkiego tonu, nadawanego wcześniej. Zapewne miało to pokazać, że od drobnych kradzieży, wandalizmu, pijaństwa i podrabiania dokumentów droga do bestialstwa i morderstwa jest krótka, ale nawet jak na propagandówkę jest to obrzydliwe zagranie, czujcie się ostrzeżone.
Społecznie:
* Kobiety służą do zaspokajania potrzeb mężczyzn, w tym statusowych i fizjologicznych: “Wziąłem ją zaraz po wejściu do pokoju; było w tym jednak sporo gniewu i chęci odegrania się. Przede wszystkim na nim. Jak ona na niego patrzała!”. Gniew można też wyładować przez “skucie mordy” potencjalnie niewiernej partnerce.
* Powidoki wojny: [siostra Tajbera] Zginęła w warszawskim getcie. Z rodzicami.. Zupełnie normalne też jest, że “zwyczajni” obywatele mają na sumieniu zabicie kogoś, ale to się "wtedy" inaczej rozliczało.
* Się je: zimny barszcz z ogórkiem, zagryzany chlebem, jajecznicę ze słoniną, schabowe z kapustą, cielęcą potrawkę z sałatą (we wtorki i w czwartki w domu profesora Chwaliboga)
świeżo usmażone kotlety z młodymi ziemniakami i koperkiem.
* Się wychodzi z pracy: bo do sklepu na Pięknej przywieźli transport letniego obuwia, a
woźna miała w tym sklepie dobre kontakty. Wydawnictwo mogło poczekać.
* Się pije: kawę w filiżance z cepeliowskiej porcelany, jak się jest gościem albo sekretarka kogoś lubi, wódkę pod kiełbasę, chleb i kiszone ogórki, wino “Goliat”, koniak (w nocy, kiedy żona śpi, po wódce ma kaca i w pracy mogą zauważyć), peppermint (Barbara się uparła), napój firmowy (cokolwiek to by było).
* Na ból głowy: proszek z krzyżykiem.
* Się dostaje: kilo baleronu, prezent od kooperanta spółdzielni dla życzliwego zaopatrzeniowca.
* Się pali: extra-mocne (w ogóle sposób zapisu marek papierosów to temat na analizę, cudzysłowy, bez, wielką literą, małą, z “x” i myślnikiem albo bez).
[1] Przypadek? Nie sądzę, zwłaszcza że pojawia się też pułkownik Komorowski (“niemłody już, doświadczony prawnik, świetny organizator, dawny dowódca z grupy „Śmiałego” w Batalionach Chłopskich”). Czekałam na Dudę i Wałęsę, ale się nie doczekałam, jednak.
[2] Szczęsny był wprawdzie indywidualistą, miewał „partyzanckie wyskoki” i lubił uprawiać śledztwo na własną rękę, niczym hazard. Dlatego też, gdzieś tam na górze, wciąż sprzeciwiano się jego awansowi.
[3]
- Spalić - usłyszał ku własnemu zdziwieniu.
- Tyle wanilii?! - wrzasnął szef cukierników na widok pudeł i torebek, bezlitośnie wrzucanych do rozpalonego pieca. - Boga w sercu nie macie! Państwowe pieniądze się palą! - uniósł ręce w górę, a twarz poczerwieniała mu z oburzenia.
- Ostatecznie, wanilia nie jest towarem pierwszej potrzeby. Narzekają tylko wytwórnie lodów. Ale jest przecież lato, mogą brać do produkcji owoce.
- Co z prasą? - Weiss uśmiechnął się ironicznie, choć wcale tego nie chciał. - Ja się dotąd jakoś opędzam.
- Mnie po prostu nie ma - wyznał szczerze pułkownik Komorowski. - Zresztą, mam doskonałą sekretarkę.
- Poproszę cukier waniliowy. I herbatę za dziewięć.
Ekspedientka podała paczkę „gruzińskiej”.
- Cukru nie ma - odparła, śliniąc skaleczony palec.
- Dlaczego nie ma? Zostaw pani ten palec, bo mnie mdli.
- Skąd ja mogę wiedzieć. Już pani moje palce przeszkadzają? Dziewięć złotych... Nie mam złotówki, dać zapałki czy kostki bulionowe?
- Nigdy nie macie reszty. Niech będą kostki. A wanilia jest?
- Nie ma. Może być olejek rumowy, arakowy, migdałowy. Dać?
Klientka skrzywiła się, pomyślała chwilę, wzięła po pięć olejków z każdego.
- Ma zabraknąć... - mruknęła - jak tej wanilii.
[4]
Gdzieś tam gorączkowo upychano po kątach walające się skrzynki, szef cukierników błyskawicznie zmienił fartuch, kopnął worek po cukrze i zasłonił nim pudło z tortem węgierskim. Tort był wykonany “z odpadów”, tak przynajmniej wytłumaczył rano kierownikowi, który wolał nie dochodzić bliżej, skąd się w ciastkarni wzięły odpady.
- Słucham? Czym mogę panom służyć? - zapytał kierownik, usiłując przypomnieć sobie jak najszybciej, czy ci dwaj już tu kiedyś byli, a jeżeli byli, to na co wówczas mieli ochotę. Zamiast tego jednak, przypomniał sobie, że w magazynie brakuje różnych rzeczy, i spochmurniał.
[5]
- Ech, ty gospodarzu na kupce piasku i końskim ogonie! Chyba cię matka w kapuście znalazła, bo masz głąb zamiast głowy.
- A tobie diabli łeb sadzami wysmarowali, ty śląski pierogu ze słoniną!
- Sto razy ci mówiłem, że Dąbrowa jest w Zagłębiu, jakieś ty uniwersytet skończył bez szkoły podstawowej?!
Były to nieomylne oznaki dobrego humoru. Lubili się, odkąd los ich zetknął ze sobą na studiach, a potem w Instytucie, jeden bez drugiego nie mógł się już obejść, ale przygadywali sobie czasem tak, że kto ich nie znał, słuchał przerażony, pewien że lada chwila skoczą sobie do gardła.
- Sugeruję, nie narzucam. - Szef był bardzo taktowny, szanował cudze autorytety.
- Może tak zrobię - Komorowski szanował własny autorytet.
- Coś ciekawego? - spytał Szczęsny siadając na jego miejscu.
- Gówno - westchnął mały porucznik, przeciągając się, aż chrupnęło mu w stawach. - Co mam robić?
Potem Daniłowicz westchnął ze źle udanym podziwem:
- Ach, ty czorcie!... - W jego głosie było tyle ciepła, że Szczęsny poczerwieniał jak sztubak.
Inne tej autorki, inne z tej serii
#5