Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Ewa wzywa 07, zeszyt 141
Spis osób:
Naukowcy, wyrzuceni w połowie lat 80. z instytutów naukowych (m.in. z doświadczeniem internowania) zrzeszyli się w SCENTII, prywatnym przedsięwzięciu błyskotliwego Edwarda Jona (zwanego “i dabju dżejem”, bo wtedy to było modne). Ale że rynek pracy dalej był limitowany przez zaszeregowania i przydziały, więc mimo ciężkiej pracy nie mają legalnej możliwości rozwoju. Narrator jest wściekły z braku perspektyw (wiecznie zirytowana żona, uciążliwości życia w wielkiej płycie na Targówku, rozsypujący się maluch, telefon w planach 10-letnich, marzy chociaż o domku na Zaciszu). Początkowo dla zgrywy, potem już całkiem na serio, Ryszard, Grzegorz i Rafał planują zbrodnię doskonałą. Kiedy się okazuje, że jednak nie da się popełnić przestępstwa nie krzywdząc nikogo, Rafał się wycofuje, a Ryszard raczej skupia się na podbojach erotycznych[1], niejako mimochodem wchodząc w przemyt narkotyków. Po jakimś czasie przestają mu wystarczać zarabiane sumy, planuje więc przejęcie całego łańcucha dostaw, co sytuację mocno komplikuje. Do tego odkrywa, w jaki sposób Grzegorz pomnaża swoje dochody i dwa wątki łączą się ze sobą w dramatyczną scenę tuż przed zakończeniem, które niczego nie wyjaśnia.
Więc jak poprzedni tomik chwaliłam, tak ten w zasadzie to nie wiem, co miał na celu. Napiętnowanie gospodarki nierynkowej, w której cenieni fachowcy nie są w stanie wyżyć z zarobków i muszą zejść na drogę przestępczą? Niewierności małżeńskiej, z której przez seks z profesjonalistką płynnie przechodzi się do przemytu narkotyków? Pokazania, że luksusy bycia ekskluzywną call-girl są naprawdę złudne i krótkotrwałe, a przypadkowe kontakty erotyczne nie są tak emocjonujące jak te z uczuciami? Wiele wątków jest otwartych, podobnie zakończenie, co sugeruje jednak niedoróbki.
Się ma: limit benzyny do malucha na 330 km miesięcznie.
Się pije: wódkę, soviet brandy Ararat, whisky (u damy negocjowalnego afektu), Ballantines (black label).
Się je: elegancko podane ohydne dania z mrożonek (w restauracji), kanapki z pasztetem pod wódeczkę.
Szowinizm powszedni: “Typowa przedstawicielka lepszej połowy ludu polskiego: albo bez sensu chichocze, albo się nadyma, bo wtedy - uważa - nie jest łatwa, natomiast jest elegancka”; “kurewski charakter kobiet czyni z nich naciągaczki” przy jednoczesnej bezrefleksyjnej obserwacji, że żona narratora zarabia najwyżej ⅔ tego, co on.
Się wspomina: Raskolnikowa.
Bawiąc-uczyć: Lisowczycy.
[1] Niestety, jest to taka książka, ja przeczytałam, Wy już nie musicie. W szczytowym momencie narrator obraca kochankę-profesjonalistkę, sekretarkę szefa[2], pracowniczkę kwestury, konkubinę przemytnika i jeszcze znajduje siłę na zaspokajanie żony w celu zachowania miru domowego.
[2] Która to sekretarka oczywiście sypia z szefem i - jak się okazuje w trakcie - nie tylko.
Inne z tego cyklu tutaj.
#73