Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Chana, studentka literatury, poznaje Michaela, studenta geologii, przypadkiem, gdy ten łapie ją na schodach uniwersytetu, kiedy potyka się i skręca nogę. Nie upada, chociaż noga boli; umawiają się na spotkanie, z którego wychodzą wspólne spacery, zaręczyny, poznanie obu rodzin i ślub. Po przechorowanej, trudnej ciąży, rodzi się im syn, z którym nie czuje - w przeciwieństwie do męża - specjalnej więzi. Im dalej w życie, tym bardziej Chana ma poczucie, że to nie był dobry wybór. Michael jest dobrym mężem, troskliwym, ale raczej apatycznym i niezbyt namiętnym, oboje żyją jego życiem, spotykają się z jego znajomymi, z rzadka pojawia się przyjaciółka Chany ze studiów, jej rodzina. Narasta w niej poczucie, że nie chce być tylko żoną, matką, pracowniczką na pół etatu; samotna, śni na jawie o arabskich bliźniakach, towarzyszach dziecięcych zabaw, chociaż zabawy, o których teraz myśli, już nie są dziecięce. Osadza się w roli romansowej heroiny, zdobywanej przez carskiego kuriera czy kapitana Nautilusa, próbuje nawet podsycić uczucie 17-letniego sąsiada, któremu daje korepetycje, bo chce widzieć zachwyt w jego oczach. Finał zostawia wszystko w zawieszeniu, bez dramatu, raczej z rezygnacją.
W tle Jerozolima w latach 50., wojna w Egipcie, powoli powstające na gruzach miasto, kontrast między życiem w kibucu a miejskim, konflikty w społeczności, pojawia się wspomniana rodzina Oza (wuj Klausner) czy znani autorzy książek. Między wierszami czuć próbę podjęcia tematu śmierci matki, która nie była szczęśliwa w na pozór szczęśliwym - jak u Chany - związku. Nawet język jest podobny do “Opowieści”, pełen powtórzeń, a narracja zatacza spiralami koła, wracając ciągle do tych samych wydarzeń i szukając miejsca, gdzie można było rozpruć tę dzianinę bez szkody.
Inne tego autora.
#85