Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Zaraz pod Berlinem, w odległości nawet nie pozwalającej na drzemkę podczas jazdy (nieco ubolewałam), jest Poczdam. A w Poczdamie same parki i ogrody, zabytkowe wille i świat zamożnych Niemiec prawie jak sprzed wojny. Od dawna chciałam pojechać do letniego pałacu Sanssouci [1], ale jakoś mi się nie składało. I mimo że tłumy turystów (również azjatyckich), że zwiedzanie biletowane (ale tylko zamek, park bezpłatny), że park jest raczej do oglądania, a nie do bycia w, to miłe miejsce. Z kaczkami do karmienia, kamyczkami do wrzucania, kwiatkami do wąchania. Bardzo mnie ujęły ekonomiczne szklarenki na rośliny w postaci drzwi w murku - otwarte, roślinka się wietrzy, zamknięte - się grzeje za szybą. Nieco mniej - brak koszy na śmieci, przez co trzeba maszerować ze śmieciami przez cały ogród. Słabe.
Umówmy się też, że to ja się upieram, żeby jakieś parki, pałace i ławki. Majutowi wystarczają kamyczki i studzienki ściekowe. I murki.
Nie trafiłam na poczdamską starówkę, głównie dlatego, że skusił mnie papierowy przewodnik na restaurację[2] pośrodku niczego (a konkretnie w samym środku ogródków działkowych), w której są najładniejsze zachody słońca. I owszem, są całkiem-całkiem. Dla dzieci jest menu drukowane na papierze rysunkowym, w komplecie z kredkami, więc po wyborze (albo przed) można pomalować. I można bezglutenowy makaron, wot Europa.
[1] Bez trosk. Idealne na wakacje.
[2] Am Pfingsberg, nazwa absolutnie nie do wymówienia, ale jedzenie mają zacne, a ich jabłkowy szprycer uratował mój wieczór.