Taki miałam plan. Żeby się pozbyć, nie żeby pozyskać. Rozładować wieloletnie złogi, usunąć rzeczy, które nawet nie tyle, że nie dają mi radości, ale zwyczajnie nie są mi do niczego potrzebne. Plany planami, te osoby, które są ze mną już jakiś czas, mogą pamiętać ambitny Projekt 500, kiedy to pozbyłam się 61 płyt DVD i na tym się skończyło (jakby co, płyty dalej do wzięcia, za koszty wysyłki). Jakieś dwa lata temu zaczęłam odgruzowywać pokój nastolatki, sprzedałam część ogromnej kolekcji Duplo, również zatrzymując się w ¼ drogi. Umówiłam się ze znajomą znajomej, która sprzedaje używane ubrania, ale wyszłam z tego z poczuciem bycia naciągniętą. Prawie dwa lata temu zainstalowałam nawet appkę do vinted i nic z nią nie zrobiłam. Aż do stycznia, kiedy to stwierdziłam, że dlaczego by nie teraz; założyłam arkusz kalkulacyjny, gdzie zliczałam wszystkie rzeczy, które zniknęły i sprawdzałam, czy trzymam się w rocznym planie. I żeby nie trzymać Was w niepewności, nie udało mi się w 100%. Ale. Udało mi się w 90% - pozbyłam się z domu 908 rzeczy[1]. Więc ze mną przegrać to jak wygrać. Wprawdzie nie zależało mi na zwrocie z inwestycji, ale też nie chciałam zebrać wszystkiego i wrzucić do pojemnika. W efekcie: oddałam znajomym i na dobre cele 276 rzeczy (30%), sprzedałam 348 (38%) i wyrzuciłam 284 (32%). Niczego nie żałuję, a niektóre rzeczy nawet sprzedały się powyżej ceny zakupu, niektórych pozbywałam się z radością, bo irytowały mnie samym widokiem.
Jak to zrobiłam? Powoli. W przypadku vinted obiecałam sobie wolne tempo - 1 przedmiot dziennie; wystawiłam ponad 300 rzeczy, sprzedało się około 140. Bez napinki. Niektórych rzeczy już nie chcę, ale jako że nie mam gdzie ich oddać, czekają na dobry moment, ważne, że są oddzielone od tych, które chcę. Co zniknęło? Szłam pomieszczeniami - najpierw wyrzucałam rzeczy zepsute, zniszczone, przeterminowane, potem zbierałam te, które mogą się komuś przydać i szukałam miejsca zbytu. Najpierw znajomi, potem potencjalne miejsca dochodowe. Zaczęłam zbierać opakowania zamiast wyrzucać, poza taśmą klejącą nie kupiłam nic do wysyłek (eko!). Poniżej lista moich wniosków z całej akcji:
- Nie jestem fanką wizualizacji, ale wyobraziłam sobie swój dom bez natłoku rzeczy, z miejscem i przestrzenią. I spodobało mi się. Znajduję spokój w tym, że nie mam stert rzeczy w każdym kącie (oczywiście dalej mam kąty ze stertami, ale jest ich MNIEJ). Mój gadzi mózg jest usatysfakcjonowany.
- Jest łatwiej na wielu płaszczyznach.
- Rzeczy gromadzonych przez 20 lat nie da się ogarnąć w tydzień, ale da się w mniej niż 20 lat. I nie szkodzi, że manekin do wyeksponowania ubrań czekał 11 lat na swój moment chwały. Zadanie spełnił i odszedł do nowego domu.
- Zaczęłam od czegoś małego (jedna szuflada, jedno pudełko, szybka satysfakcja).
- Na początek dobrze działało ustawienie minutnika. Jeśli nie wiesz, od czego zacząć, zacznij od 15 minut. Potem zrób przerwę i zdecyduj, czy kontynuujesz.
- Dzieliłam duże na kawałki - ogromne pudło LEGO duplo jest niesprzedawalne, a przynajmniej niesprzedawalne w cenie, która by mnie interesowała. Podzielone na mniejsze, tematyczne zestawy - już jak najbardziej.
- Podeszłam metodycznie: gromadziłam wszystkie rzeczy jednego typu i sortowałam na kupki. Łatwo porównać rzeczy podobne, usunąć duplikaty, zobaczyć wzorce, malowniczo załamać się nad swoimi decyzjami (cztery spraye na owady, ważne do wiosny 2023, a mogłam zużyć jeden).
- Milej zacząć od rzeczy, które cieszą i znaleźć im miejsce, potem martwić się resztą. To znalezienie miejsca jest kluczowe.
- To nic strasznego zostawić coś, co do czego nie jestem przekonana, czy już tego nie chcę. Ważne, żeby odłożyć i okresowo zaglądać, czy jednak chcę to mieć. Bo okazuje się, że nie.
- Największa praca koncepcyjna to ogarnięcie miejsc, gdzie można sprzedać (vinted - ubrania, zabawki, porcelana; skupszop - książki, olx - meble...) lub oddać z pożytkiem (swap w biurze, podzielnia, dedykowana zbiórka, znajomi, schronisko dla zwierząt). Większość sprzedawalnych rzeczy pozbyłam się przez vinted, kilkadziesiąt książek przez skupszop, zasiliłam punkt przerzutowy uchodźców w zestawy zabawek dla dzieci (kredki, malowanki, gry wygodne do zabrania w podróż, część zasobów poszła do szkolnej świetlicy), ciepłą zimową odzież i buty oddałam do Domu Sąsiedzkiego, ubrania córki poszły do młodszych dzieci znajomych, schronisko dla zwierząt dostało zużyte ręczniki, szlafrok, t-shirty i pościel, a restauracja kilkadziesiąt słoików, w których rozdawała zupę uchodźcom.
- Zrezygnowałam z większości zakupów. Naprawiłam kilka rzeczy. Oczywiście to nie tak, że przestałam kupować, ale kupiłam znacznie mniej niż w poprzednich latach.
- Opowiedziałam o swoich planach w domu i nie tylko. Eloy zajrzał do swojej szafy ze sporym zaangażowaniem, córka pomagała przy pakowaniu zestawów dla uchodźców, znajomi z pracy poszli czyścić piwnice i garaże. Z efektami. Jestem influencerką!
- Na decyzyjność pomaga szwedzka metoda “death cleaning” - czy ktoś, kto po Tobie odziedziczy rzeczy, będzie je chciał. Smutna konstatacja jest taka, że nie warto trzymać dla potomnych książek.
- Odczuwam radość, kiedy coś, co zalegało latami nieużywane, idzie do nowego domu. Nawet większą niż kiedy sobie coś kupiłam.
- To nie tak, że w pewnym momencie już skończyłam. Ciągle mam rzeczy, których chciałabym się sensownie pozbyć - książki, DVD, kolekcje, ubrania, które nie wpadły w pierwsze sito.
Nie wiem, czy w 2023 powtórzę całą akcję, ale zdecydowanie będę próbować. Czy mi się uda w 20%, czy w 76% - w obu przypadkach to będzie sukces. Mam zorganizowane całe centrum logistyczne za biurkiem, szkoda, żeby się zmarnowało. I jestem z siebie dumna, pat pat, dobra Zuzanka.
[1] Mogłabym nieco sztucznie nominować brakujące 92 rzeczy, coś kreatywnie zaksięgować, ale jakby nie o to chodzi. Liczy się fakt sensownego zagospodarowania rzeczy bez poczucia straty. Na przykład wyprałam pokrycie mini fotelika dziecięcego, bo dziecko już gabarytowo jakby wyrosło, a koty ignorowały przez ostatnie dwa lata, ale zanim zdążyłam wyprany fotel wystawić, zalągł się na nim Bursz i teraz już nie wyrzucę. Fotelika, nie Bursza.