Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Seriale

Czarny punkt

Małe francuskie miasteczko w Wogezach, Villefranche, bociany zawracają, odizolowane od świata, wcale nie jest sielską okolicą. Mieszkańcy żyją w ciągłym strachu przed mistycznym lasem, niektórzy ciągle oddają cześć starym bogom (por. Hern, Leszy), kraczą czarne ptaki, a wskaźnik przestępstw jest najwyższy w kraju. Mimo wysiłków major Lauren Weiss, przywódczyni trzyosobowego zespołu żandarmów, co chwila coś się dzieje - porwanie dziecka, zaginiona kobieta w jaskiniach, zemsta gangu, pedofil, zamordowany szantażysta, śmierć nastolatka w lesie podczas rytuału przejścia. Nawet przysłany z większego miasta prokurator Siriani, skądinąd urocza postać, nie jest w stanie wyjaśnić tego nagromadzenia zbrodni. Inna sprawa, że głównie mu zależy na oskarżeniu mera miasteczka, który - wraz z ojcem - prowadzi ciemne interesy na szkodę społeczności. Podobny cel ma lokalna bojówka ekoterrystyczna. Ten wątek i dwa inne śledztwa - sprawa zaginionej Marion, 16-letniej córki mera oraz poszukiwania miejsca i sprawcy traumatycznego porwania Lauren przed 20 laty - spajają poszczególne, częściowo niezależne epizody.

Nie wiem, naprawdę nie wiem, jakim cudem “Zone blanche” (w serialu oznaczająca miejsce bez zasięgu telefonów, niezbadane) stała się “czarnym punktem”, ale pomijając kwestię nietrafionego tłumaczenia, to wyjątkowo wciągający serial. Dramatyczne śledztwa są kontrapunktowane komizmem postaci - Siriani ma cały bagaż alergii i zachowań kompulsywnych, Misiek - asystent Lauren - to uroczy brodacz o skrywanym życiu uczuciowym, Hermann - najstarszy na posterunku, taki modelowy wesoły wujek z wąsami - wolałby spędzać czas łowiąc ryby, starsza pani obserwująca ulicę z parapetu okazuje się mieć prawie że komandoskie doświadczenie z bronią. Do tego mroczne, piękne górskie pejzaże plus świetna muzyka.

Tajemnica zaginięcia Marion wyjaśnia się w pierwszym sezonie, tajemnica porwania Lauren - w pewnym sensie w drugim, ale zakończenie sezonu jest otwarte. Myślę, że i sezon trzeci mógłby być ciekawy, jeśli jeszcze ktoś im został w miasteczku żywy.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 8, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 2


Devs

Zwyczajny dzień w San Francisco. Sergei, młody obiecujący programista, pokazuje właścicielowi firmy, Fosterowi, obiecującą prezentację. Szef jest zachwycony i proponuje mu awans do tajemniczego acz prestiżowego działu, nazywanego po prostu DEVS. Na miejscu okazuje się, że to mokry sen geeka - kubistyczne laboratorium zawieszone w próżni, superkomputer kwantowy o niewyobrażalnej mocy i algorytm, który sprawia, że Sergei wpada w przerażenie. Ale zanim wyjaśni się, czemu tak go to przestraszyło i co do cholery robią w tym laboratorium (poza tym, że nie umieją naprawić ciągle mrugającego światła, oszalałabym tam), bardzo smutny Foster bierze młodego na stronę, po ojcowsku go przytula i udzial mu rozgrzeszenia, po czym każe go zabić swojemu szefowi ochrony. Od tego momentu zaczyna się właściwa akcja - Lily, dziewczyna Sergeia, usiłuje odkryć, czemu jej chłopak nie wrócił do domu.

Jaki to jest wciągający serial! Z jednej strony thriller typu trust no one, szpiedzy, ucieczki, hackowanie, włamania i wszechmocny multimilioner z idée fixe, z drugiej to filozoficzna przypowieść o determinizmie, wolnej woli, przyczynie i skutku. Na FB pisałam już o zakończeniu - dla mnie jest satysfakcjonujące i choć trochę wyjaśniające sens na pierwszy rzut oka nieludzkiego postępowania niektórych bohaterów. Nie wszystko mi się podobało i nie wszystko akceptuję (np. jak jestem w stanie uwierzyć, że da się zrobić komputer o takiej mocy, że będzie w stanie wyliczyć wszystkie możliwe stany od danego momentu, tak wybór tej jednej konkretnej ścieżki tak w przód, jak i w tył, którą podążyła rzeczywistość, już wydaje mi się zbyt abstrakcyjny; jest trochę typowych strzelb Czechowa w fabule), ale poza tym zachwycało mnie wszystko. Doskonały, szalony Nick Offerman (wprawdzie nie doczekałam się, aż rzuci sążnistym żartem Rona Swansona[1], ale lekka szydera z administracji państwowej była), nieoczywista bohaterka[2], lokalizacje tak przepiękne - zwłaszcza San Francisco - że nic tylko brać paszport i lecieć (oh wait, pandemia) i niesamowite efekty wizualne.

[1] Wiem, nie napisałam nigdy o “Parks and Recreation”, ale koniecznie idźcie obejrzeć.

[2] W ogóle obsada w Devs spełnia mnóstwo zasad równościowych. Główna bohaterka nie wygląda jak z okładki czasopisma dla panów, jest androgyniczna, ma azjatyckie rysy (wprawdzie w serialu sugerują pochodzenie chińskie, ale aktorka jest w połowie Japonką), nie ma widocznego makijażu ani burzy loków. Pojawia się naukowczyni - jeżdżąca na wózku kobieta z artrogrypozą (Liz Carr), zaś w roli genialnych programistów pojawiają się ciemnoskóry, stary mężczyzna oraz chłopiec, grany przez kobietę (co w efekcie daje ciekawy efekt transpłciowości).

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 20, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


W głębi lasu

Fabułę streszczałam przy okazji lektury książki, więc może nie będę szczegółowo powtarzać, bo główne wątki się zgadzają - 25 lat wcześniej zaginęła siostra głównego bohatera, aktualnie prokuratora, który do dziś usiłuje odkryć, co zaszło pewnej nocy w lasach. Dodatkowo jest wdowcem, samotnie wychowuje córkę, współpracuje ze szwagierką w fundacji prowadzonej wcześniej przez żonę, a aktualnie prowadzi trudną sprawę o gwałt. Problem tylko tkwi w szczegółach. Zadam to pytanie wprost - po co brać amerykańską do bólu książkę i tłumaczyć ją na polskie realia (profilowanie rasistowskie, bogaci chłopcy z ekskluzywnej uczelni, pogrobowcy KGB, były hippis organizujący hobbystycznie egalitarne obozy dla młodzieży, amerykańskie prawo - odszkodowania i brak immunitetu dla prokuratora) oraz przenosić ją o kilkanaście lat (oryginał opisywał wydarzenia z 1986 i 2006) ze szkodą dla fabuły? Wiem, odpowiedź brzmi “dla sławy”. I nie ratuje tej książki niezły zespół aktorów (i zdecydowanie lepiej wypada młodzież niż starsi), świetna polska muzyka i całkiem zgrabne dialogi. Bo logika siada na każdym kroku - szantażowany prokurator nie wykonuje żadnej akcji w związku z tym, że ojciec podejrzanego wywiera na niego presję; przechodzi bez słowa nad tym, że ktoś wysłał mu prywatny intymny film z jego zasobów (w ogóle nadużywane jest magiczne słowo “w chmurze”); skąd się wziął “pamiętnik” dostarczony Laurze; badanie DNA znalezionego szkieletu zostaje zlecone trzy odcinki po wykopaniu, trochę na zasadzie olśnienia; dramatyczne i ciekawe śledztwo przed procesem o gwałt zostaje sprowadzone do “o, ktoś nagrywał filmik, to nam rozwiąże sprawę” (i znowu w sukurs przychodzi “w chmurze”).

Uprzedzając pytanie, czy warto - niekoniecznie. Lepiej książkę, a jak serial, to są lepsze polskie kryminalne. Chyba że ma się nostalgiczne wspomnienia z lat 90., to kawałki retrospektywne są nieźle odrobione. Albo jak się lubi Damięckiego, Grochowską, Jakubika czy Kolak (pani naczelnik świetna!).

EDIT: Ponieważ w wielu miejscach aż pulsuje od "świetny serial, ale to otwarte zakończenie i nierozwiązane wątki aż się proszą o drugi sezon", to tutaj jednak autorytatywnie stwierdzę, że otwarte wątki to niedoróbki scenariuszowe, a zakończenie jest raczej #zdupy, ale zamknięte.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 15, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 3


Co robimy w ukryciu

Po pełnometrażowym filmie o tym, co współczesne wampiry robią w ukryciu, Taika Waititi i Jemaine Clement zaprosili ekipę filmującą do nieco zaniedbanego domu na Staten Island. Mieszkają tu cztery wampiry - Nandor, Nadja, Laszlo i Colin Robinson; pierwsze trzy są kilkusetletnimi klasycznymi wampirami, zaś Colin to nowszy rodzaj - wampir energetyczny. Jedyną chyba osobą, która dalej uważa, że wampiry są romantyczne i chciałby bardzo zostać wampirem, jest Guillermo, familiar Nandora; niestety trudno nie zauważyć, że z upływem czasu dawni władcy nocy przypominają raczej żenujących starszych krewnych, którzy na siłę chcą być nowocześni. Jeśli jesteście na serio wielbicielami “Zmierzchu”, to raczej nie jest to serial dla Was (i serio, co Wy tu robicie?).

Jaki to jest pyszny serial - nieoczekiwanie zabawny, groteskowy i absurdalny, z wieloma świetnymi aktorami w rolach epizodycznych (Mark Hamill, Tilda Swinton, Wesley Snipes). Poza wampirami pojawiają się wiedźmy (i niesławny wiedźmi kapelusz ze skrawków skóry), wilkołaki (pojedynek na dachu!), wampir emocjonalny czy kolejna inkarnacja byłego kochanka Nadji. Moim ulubionym bohaterem jest Guillermo, wprawdzie niezbyt szanowany przez swojego pana, ale z niespodziewanym pochodzeniem.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 12, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1


Space Force

Jest taki kraj, nazywa się Stany Zjednoczone Ameryki i ten kraj ma prezydenta, który na twitterze dzieli się swoimi przemyśleniami i pomysłami. Sami wiecie, jaka jest jakość jego przemyśleń, więc nie zdziwiłabym się, gdyby napisał któregoś dnia - jak w serialu - że chciałby wysłać Amerykanów najpierw na Księżyc, a niedługo potem na Marsa. Mark Naird (Carrell) zostaje zwierzchnikiem nowego oddziału - Sił Kosmicznych, dostaje odremontowany tajny obiekt na prowincji (żona i nastoletnia córka nie są zachwycone, ale żona i tak nie wiadomo dlaczego ląduje w więzieniu z wyrokiem na 40 lat, a córką jest nisko na liście priorytetów) i zespół fachowców, w tym genialnego naukowca, doktora Mallory’ego (Malkovich). I tu w zasadzie kończy się egzotyka, a zaczyna codzienna praca administracyjna - lawirowanie między idiotycznymi poleceniami z Waszyngtonu (Pierwsza Dama projektuje mundury), znoszenie mniej lubianych współpracowników (np. specjalisty od social mediów), udział w wyścigu o pierwszeństwo z Chinami czy próby ułożenia życia osobistego (żona, jak wspomniałam, w więzieniu, a córka źle znosi nowe otoczenie i brak czasu ojca, bo praca zawsze pierwsza).

Humor jest raczej melancholijny (trochę jak w “Parks and Recreation”, administracja rządowa jest zabawna, ale czy tak do końca jest się z czego śmiać), żarty z prezydenta zawsze w cenie, niestety jest trochę second hand embarrassment (odcinek z małpą i psem w kosmosie, naprawdę chciałabym to odzobaczyć), główne postaci są fajnie zagrane, inżynieryjnie nie ma wielkich głupot (co stawia ten serial wyżej niż “Avenue 5”), ale na tym kończą się zalety. Serial jest dość nudny, ogrywa schematy, Carrell gra jedną (smutną) miną, a całość robi wrażenie, że scenariusz powstał w latach 80. Więc jak już nie macie kompletnie nic do ogląda, to można, ale nieobowiązkowo.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 18, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Run

Ruby (Merritt Wever, Zoey z “Nurse Jackie”) i Billy (Domhnall Gleeson, Bill Weasley z “Harry’ego Pottera) przed 17 laty ustalili, że jeśli któreś z nich nie będzie dawać sobie rady z życiem, wyśle do drugiego SMS-a o treści “RUN” (ucieczka), a jeśli adresat odpowie tym samym, spotkają się na dworcu w Nowym Jorku i ruszą w tygodniową podróż przez Stany, zostawiając wszystko za sobą. Po tygodniu razem zdecydują, czy wracają do dotychczasowego życia, czy jednak chcą ze sobą być. Szybko okazuje się, że Ruby ma do czego wracać (mąż, dzieci), Billy chyba popalił za sobą mosty. Na początku to w zasadzie teatr dwojga aktorów, potem do akcji włączają się inni - Fiona (Archie Panjabi), współpracowniczka Billy’ego, mąż Ruby, wreszcie w finale ekscentryczna taksydermistka (Phoebe Waller-Bridge).

Wadą serialu jest to, że jest serialem i HBO podawało go po odcinku. Po zakończeniu można już uczciwie obejrzeć go jednym ciągiem, co ma więcej sensu dla emocji i fabuły (początkowo produkcja miała być filmem). Poza tym to ogromnie pyszne kino, mnóstwo chemii między bohaterami, impulsywność, brawura, brak rozwagi; może ze względu na pociąg skojarzyło mi się z o wiele bardziej stonowanym “Przed wschodem słońca”, tyle że tutaj bohaterowie się znali i mieli za sobą burzliwą przeszłość. I absolutnie zaskakujące zakończenie, bardzo w absurdalnym stylu “Fargo”.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 5, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj