Więcej o
Oglądam
[Notkę podzieliłam na dwie, bo się zrobiła potężna.]
”Electric Dreams” to seria epizodów - ekranizacji opowiadań Philipa K. Dicka, wybranych dość losowo. Wzrokowo fantastyczne, uwspółcześnione (bo większość z nich to wizja przyszłości z lat 1950-1960), czasami mniej niż bardziej wierne zamysłowi autora. Kolejność epizodów na Amazon Prime jest inna niż ta z Wikipedii, ale nie przypuszczam, żeby miało to jakieś znaczenie.
"Real Life" (4) / “Eksponat” ze zbioru “Czysta gra”. Policjantka Sarah (Anna Paquin) walczy z traumą po akcji, w której zginęło jej kilkunastu kolegów. Żona proponuje jej wirtualne “wakacje”, dzięki którym odpocznie. Nie do końca to się udaje, bo “na wakacjach” Sarah żyje życiem George’a, biznesmena, którego żona została brutalnie zabita. George z kolei ucieka w wirtualną odskocznię do życia Sarah, gdzie jego żona nie zginęła. Które z nich żyje prawdziwym życiem, a które jest we śnie? (Odpowiedź jest prosta, an jvqbx Naal Cndhva glyxb pmrxnłnz, nż pbś wą mrżer). W opowiadaniu George, narrator, jest historykiem, zajmującym się XX wiekiem oraz kuratorem wystawy z epoki. Zirytowany zachowaniem współpracownika, wchodzi na wystawę i wtem znajduje się w latach 50 ubiegłego wieku, w małym domku z żoną i dwoma synami, nagle przypominając sobie, że to jest jego prawdziwe życie. Podobnie jak w serialu, w finale wybiera, gdzie chce zostać i musi radzić sobie z konsekwencjami.
"Autofac" (8) / “Autofab” ze zbioru “My zdobywcy”. Po konflikcie nuklearnym niedobitki ludzkości są zasypywane przez zautomatyzowane dostawy autonomicznej fabryki, działającej teoretycznie dla ich dobra, a praktyce rabunkowo eksploatującej pozostałe resztki zasobów. Celem małej grupy ludzi jest zniszczenie systemu sterowania fabryki. W opowiadaniu pointa jest pesymistyczna - fabryka na tyle wyewoluowała, że stała się niezniszczalna, serial zaś idzie w inną stronę - definiuje idealnego konsumenta i sposób jego uzyskania (z elementami znanymi z “Blade Runnera”). Oczywiście zmienia się technika - w pierwotnej wersji są ciężarówki, walec z papierem i ołówkiem do zaznaczenia typu problemu z towarem i robot z nagraną taśmą, w serialu są drony, włam do formularza kontaktu z klientem czy autonomiczna jednostka samoucząca.
"Human Is" (6) / “Człowiekiem jest” ze zbioru “Impostor”. Fabuła opowiadania i serialu jest podobna - oschły i nieprzyjemny wojskowy (Bryan Cranston) wyrusza na łupieżcą wyprawę na inną planetę, zostaje zaatakowany przez broniących się mieszkańców, ale cudem udaje mu się wrócić. Żona (Essie Davis) odkrywa, że jej mąż jest innym człowiekiem - sympatycznym, czułym, wrażliwym i dobrym, niestety odkrywa to też wojsko i stawiają delikwenta przed sądem, ponieważ został zasiedlony obcą, pasożytniczą jaźnią. Od zeznań żony zależą jego dalsze losy. Serial i opowiadanie różnią się jednak wymową - w serialu jest znacznie dramatyczniej, ale jest i miejsce na wklejenie scen orgii, na które ukradkiem udaje się zaniedbywana żona.
"Crazy Diamond" (4) / “Ucieczka” ze zbioru “Czysta gra”. Fabuła odcinka jest dilerska - jest jakieś laboratorium, w którym hodowane są dusze (“jednostki świadomości”) w kilku odmianach, które są wszczepiane komuś (androidom? ludziom bez dusz? Jak w innych odcinkach była czasem łopatologiczna ekspozycja, tak tu zabrakło). Pracownik laboratorium (Buscemi) mieszka w domu na wybrzeżu, narażonym na rychłą erozję, więc szuka opcji, żeby się wynieść w lepsze miejsce, remontuje łódź, te sprawy. Kiedy trafia do niego sprzedająca polisy na życie Jill (zasilana “jednostką świadomości”), decyduje się na kradzież “dusz” i sprzedaż ich na czarnym rynku (a konkretnie w lesie, jakimś dziwnym ludziom poza systemem, którym te jednostki są nie wiadomo na co). A że przy okazji wchodzi w bliższe stosunki z Jill, jego żona odczuwa sporą irytację. We wszystko jest, wpleciony nieco od czapy, wątek błyskawicznej degeneracji jedzenia i zmuszania ludzi do coraz częstszych zakupów przy zakazie własnej uprawy. Opowiadanie jest znacznie mniej skomplikowane (i w zasadzie o czymś innym) - bohater nienawidzi wszechobecnych, natrętnych reklam i chce się wynieść gdzieś w okolice Proximy, gdzie pionierskie życie, tyle że żona niespecjalnie. Kiedy do domu ładuje mu się natrętny robot i zmusza do zakupu swoich usług, mężczyzna ucieka przed robotem rakietą i powoduje wypadek, żeby natręta zabić. Nieskutecznie.
"The Hood Maker" (8) / “Twórca kapturów” ze zbioru “Impostor”. Bliżej nieokreślona przyszłość (w trakcie akcji pojawia się wspomnienie o nieistniejącym już Internecie i braku prywatności w social media) w państwie policyjnym. Władze uzyskują współpracę telepatki Honor (szczerze mówiąc nie wiem, dlaczego się na to zgodziła, zwłaszcza że telepaci są znienawidzeni w społeczeństwie, a i sami telepaci władzy co najmniej unikają) w celu infiltracji demonstrantów. Podczas zamieszek zostaje aresztowany mężczyzna w kapturze, który ma właściwości blokady telepatii i uniemożliwia odczytywanie myśli noszącego. Policjant i Honor szukają tajemniczego projektanta kapturów, który stanowi zagrożenie dla władzy, jeszcze większe niż telepaci. Finał jest niejednoznaczny (cbyvpwnag glyxb hqnjnł flzcngvę, n anjrg hpmhpvr, qyn gryrcngxv j pryh ebmjvąmnavn mntnqxv gjóepl xncgheój; svanyavr qmvrjpmlan fgbv cemrq qrplmwą, pml tb hengbjnć joerj jbyv cbmbfgnłlpu gryrcngój, ebmpmnebjnalpu qb jłnqml, pml cbmjbyvć zh mtvaąć) i też nie do końca wyjaśnia się miejsce telepatów w społeczeństwie - teoretycznie są prześladowani (przerażająca scena, jak degenerat każe czytać telepatce ze swojego umysłu, jak ją będzie krzywdził), ale nagle stanowią mega-jaźń o nadludzkich umiejętnościach.
Opowiadanie ma logiczniejszą strukturę - telepaci (efekt mutacji popromiennej u dzieci żołnierzy, Madagaskar 2004) wspierają rząd, wychwytując nielojalnych obywateli. Ktoś zaczyna rozsyłać ludziom blokujące odczyt myśli kaptury, dzięki czemu władze docierają do ich twórcy tuż po tym, jak twórca pozwala przeczytać swój umysł telepacie z katastrofalnymi dla telepaty (a zatem dla wszystkich telepatów) skutkami.
#17 1/2
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 11, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Oglądam, Seriale -
Tagi:
2020, panowie, sf-f
- Skomentuj
Rozmach i skala miniserialu oddają skalę tragicznej awarii elektrowni atomowej z 1986 roku, kiedy to z niewiadomych przyczyn wybuchł jeden z reaktorów, rozsiewając finalnie po sporej części Europy substancje promieniotwórcze. Zaczynając od technicznego nieprzygotowania załogi i ludzkiej ułomności, ukrywania przez ówczesną władzę wad konstrukcyjnych reaktora, niewystarczających urządzeń (dokładny dozymetr schowany w sejfie, na co dzień używane urządzenia o małej skali), radzieckiej polityki dezinformacji i zamiatania pod dywan czy wreszcie braku precedensu w naprawianiu skutków awarii o takiej skali, to wszystko składa się na dramatyczną sekwencję wydarzeń, emocjonującą jak najlepszy thriller. Pomijając dobrze odrobioną część techniczną (mozolne dochodzenie do przyczyn awarii), to opowieść o kosztach prawdy, która miała ochronić kolos na glinianych nogach (ZSRR), a które finalnie ponieśli zwykli ludzie - strażacy, przekonani, że gaszą zwykły pożar, pracownicy, którzy zamiast zwykłej dniówki zarobili śmiertelną dawkę promieniowania czy mieszkańcy wysiedleni na zawsze (nie wspominając o trudnych do zbadanie skutkach dla populacji Europy). W poszczególnych odcinkach zmienia się perspektywa - od tragedii w skali mikro (śmierć strażaków w wyniku choroby popromiennej) do skali makro (wpływ awarii na politykę i naukę). Realia epoki - doskonałe, zupełnie ignoruję przy tym fakt, że wszyscy mówili po angielsku, taka konwencja.
Mimo że emocjonujący, dla mnie to zdecydowanie nie jest najlepszy serial 2019. Może przemawia moja niechęć do paradokumentów, może przeszkadzały mi rozjazdy fabuły serialu ze źródłami, nie wiem. Warto obejrzeć mimo drastyczności (sceny zabijania zwierząt, które mieszkańcy musieli zostawić podczas ewakuacji to jeden z bardziej przerażających momentów serialu), ale raczej jednorazowo.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 23, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
James uważa, że jest psychopatą, bo nie czuje nic (skoro nawet nie czuł nic, kiedy włożył rękę we wrzący olej). Zabijał już zwierzęta, teraz chciałby zobaczyć, jak to jest zabić człowieka i czy wtedy coś poczuje. Na ofiarę wybiera Alyssę, która nie wiadomo czemu wydaje się być nim zainteresowana. Uciekają z domu, on od niewydolnego wychowawczo ojca (od lat w nieprzepracowanej żałobie, chociaż wkładającego wysiłek w kontakt z synem), ona od matki, która wyszła za palanta i córka jest nisko na jej liście priorytetów. W skradzionym samochodzie planują odwiedzić ojca Alyssy, ale najpierw zniszczenie samochodu, a potem włamanie i nocleg w przypadkowym domu psują ich plany. To, co się dzieje w serialu, jest mniej istotne od przemiany obojga (w drugim sezonie też trzeciej bohaterki) bohaterów. Skrzywdzeni nieszczęśliwym dzieciństwem, zirytowani wszechobecną obłudą, narażeni na groźny świat, na który nikt ich nie przygotował, uciekają, żeby ułożyć sobie świat na własnych warunkach. Można oczywiście kłócić się, czy wybierają do tego najlepszą metodę, ale w końcu kto miał im pokazać, na czym to wszystko polega?
Serial jest bardziej komediowy (chociaż to komedia w stylu braci Coen) niż komiks Charlesa Forsmana, ponury i rysowany prostą, żeby nie powiedzieć prymitywną, kreską. Owszem, początkowo oglądałam z poczucie #wtf, dopiero z czasem nauczyłam się lubić bohaterów. Wyjątkowo uważam też, że ekranizacja udała się doskonale, wprowadzając sprawnie ogrom dodatkowych wątków - chociażby niekomunikatywne policjantki, szerzej pokazując ojca Alyssy, czy - mimo sporego narzekania - drugi sezon wraz z postacią Bonnie, wychowanej przez ultrareligijną matkę.
#8
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 20, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Oglądam, Seriale -
Tagi:
2020, komiks, panowie
- Skomentuj
Ktoś kiedyś szukał “Hidden Bodies” Kepnes po polsku, mam dobrą wiadomość - już jest w księgarniach (“Ukryte ciała”).
Wracając do serialu, sezon drugi jest bardzo luźno oparty na książce. Owszem, Joe przenosi się do znienawidzonego a priori (a nienawiść potwierdza się na każdym kroku w Kalifornii) Los Angeles, ale nie w poszukiwaniu wiarołomnej Amy Adams, ale w celu ucieczki przez cudownie zmartwychwstałą Candace. Trafia do delikatesów rodziny Quinnów (i poznaje Love), ale w przeciwieństwie do książki (gdzie pracował w księgarni opodal) nie ma tu żadnego przypadku, tylko wyrachowana kalkulacja. Jak w pierwszym sezonie, pojawia się nieistniejąca w książce nastolatka, Której Trzeba Pomóc (i stanowiąca tzw. ludzkie oblicze psychopaty) oraz jej siostra, Delilah, z którą Joe przez chwilę coś łączy. To za ich sprawą Joe trafia na celebrytę-pedofila, który w trakcie akcji ginie, jednak ani to morderstwo, ani przeszłość nie dogania Joe’go (posługującego się imieniem Will[1]). I jak narzekałam, że w drugim tomie trzeba zawieszać niewiarę na kołku, tak tutaj absurd goni absurd. Morderstw jest mniej, wszak Joe “chce być uczciwym człowiekiem” dla Love Quinn, ale o wiele więcej lawirowania i zamykania ludzi w klatce. Finał jest bardziej złowieszczy niż w książce (eójavr cflpubcnglpmal Sbegl tvavr mnfgemrybal cemrm cbyvpwę, xvrql cynahwr mnovć Wbr, n Ybir bxnmhwr fvę cbgeówaą zbeqrepmlavą orm żnqalpu jlemhgój fhzvravn. Wbr m avą mbfgnwr, pubpvnż zn cbpmhpvr, żr mr młlpu cbohqrx, ob avol mnnxprcgbjnłn tb gnxvrtb, wnxvz ancenjqę wrfg, nyr jgrz fvę bohqmvł, żr wrqanx avr zbżr fnz cemrq fboą mnnxprcgbjnć fjbvpu pmlaój).
Więc jak w pierwszym sezonie/pierwszym tomie można się było złapać na lep scenarzystom/autorce, że wyższa konieczność, cel uświęca środki, przecież w końcu chodzi o miłość, tak tutaj już nie. Owszem, emocje są, scenariusz napisany sprawnie, ale nie da się kibicować Joe, bo nic go nie usprawiedliwia.
[1] Bo kradnie tożsamość lokalnemu cwaniaczkowi, którego trzyma w dźwiękoszczelnej klatce, zainstalowanej samodzielnie w przypadkowym storage’u. Cwaniaczek okazuje się być wplątany w mafijne rozgrywki, przez co Joe traci palec i musi - w celu odzyskania do przyszycia - zabić mafioza.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 17, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Kanada, Toronto. Kilka kobiet, które niedawno zostały matkami, spotyka się wraz z dziećmi w klubie dla mam, prowadzonym przez egzaltowaną Valerie (to zdecydowanie któryś z kręgów piekła). Kate przed urodzeniem dziecka była gwiazdą agencji reklamowej, usiłuje dalej udawać, że nic się nie zmieniło, że jest bardziej niezależna i silna niż panowie, przez co znika z życia rodziny. Jej mężowi to niespecjalnie się podoba, zwłaszcza że chciałby mieć drugie dziecko. Franky przed urodzeniem dziecka sprzedawała nieruchomości, ale teraz nie jest w stanie sobie poradzić z niczym, bo cierpi na depresję. Anne, psychiatra, właśnie się dowiedziała, że jest znowu w ciąży (co w serialu jest nie wiedzieć czemu poniekąd niespodzianką), ale wcale nie chce trzeciego dziecka, bo praca sprawia jej przyjemność, a dość kłopotów ma przez dorastającą córkę. Jenny niespecjalnie chce wracać do pracy (teoretycznie jest to firma IT, ale w życiu bym nie powiedziała, ponieważ jedyną oznaką jest to, że używają komputerów), mimo że jej mąż obiecuje zająć się dzieckiem (i pisać scenariusz). Wszystkie chciałyby się wyspać.
Serial jest przezabawny, ale mocno nierówny - to pomieszanie czasem gorzkich obserwacji, jak na rolę kobiety w świecie wpływa macierzyństwo, co się zmienia, z czego trzeba zrezygnować, co trzeba sobie z powrotem wywalczyć, jak się odbija od szklanego sufitu czy braku awansu z dość miałkimi sytuacjami, które są raczej z gatunku #problemypierwszegoświata. Wszystkie panie mają zaplecze finansowe (a nawet jeśli współmałżonek traci pracę, niebo nie wali się na głowę), łatwiej wtedy podejmować decyzje. W drugim i trzecim sezonie doszło wiele nowych wątków, już nie stricte macierzyńskich - zdrada i jej konsekwencje, #metoo, etyka w pracy, opieka naprzemienna i problemy z tym związane czy wychowanie dorastających dzieci. Niestety, jednocześnie rozwiązania fabularne stały się dość schematyczne, dążąc czasem w stronę absurdu.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 11, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Od razu na wstępie powiem, że Netflixowa wersja opowieści o mutancie do wynajęcia mnie nie rozczarowała. Świetna obsada, Cavill totalnie jest Wiedźminem, Jaskra uwielbiam, Yennefer jest całkiem całkiem, Ciri dobrze rokuje, Calanthe jest władcza i zabawna. Są emocje, świetne sceny walki, nie przeszkadza nawet spora teatralność filmowania (i, co niestety wychodzi, dekoracji).
Są trzy wątki - “współczesny” wątek Ciri, która cudem ucieka z płonącej wojenną pożogą Cintry i błąka się z miejsca na miejsce, ścigana przez rycerza z kogutem na hełmie; mocno historyczny wątek Yennefer, rozpoczynający się od szczegółowego originu, gdzie z brudnej ćwierćelfki-garbuski wykuwa się[1] potężna czarodziejka i zarysowane są polityczne machinacje rady czarodziejów; wreszcie urywki z życia Geralta (ekranizacje poszczególnych opowiadań sprzed “Sagi”, w tym spotkania z Yennefer). Całość kończy się malowniczą bitwą pod Sodden i z założenia wzruszającym spotkaniem Geralta i Ciri, który wątki czasowo splata. Z założenia, bo scenariusz niestety jest dość chaotyczny, a wielka więź między tą dwójką jest zarysowana tylko przez odmianę fraz “przeznaczenie”, “dziecko przeznaczenia” czy “prawo niespodzianki” przez cały sezon. Nie wzrusza więc specjalnie, a nawet pozwala przez chwilę myśleć, że Geralt będzie partnerem Ciri zamiast mentorem i opiekunem.
Abstrahując od wierności prozie (akceptuję, że adaptujący wybierają, czy Triss rozpęta burzę, czy kto inny, nie ma to finalnie aż takiego znaczenia, aczkolwiek rozjechanie fabularne "Granicy możliwości" czy "Krańca świata" już mnie rozczarowało, bo przecież potencjał!), to dwie rzeczy mi w serialu przeszkadzały. Jestem ogólnie ogarnięta, ale rzucanie wyrwanych epizodów z różnych linii czasowych bez jakiegokolwiek oznaczenia, że to przeszłość (oraz jaka konkretnie), sprawiało, że się irytowałam (czemu najpierw jest Ciri, a WTEM Pavetta właśnie wymiotuje, bo jest w ciąży?!). Druga sprawa to skastrowanie dialogów z tego, co u Sapkowskiego budziło największą radość - batystowych majtek Renfri, uniwersalnego zaklęcia na dżiny, dialogów z diabołem czy wreszcie inwokacji Yarpena Zigrina do złotego smoka, przez co całość - mimo że ożywiana przez Jaskra czy “hmm” Wiedźmina - jest dość statyczna. Nie czepiam się logiki zachowania postaci, przedstawienia bitew (ale serio, czy Calanthe musiała koniecznie samodzielnie naparzać się mieczem w samym środku pola bitwy? Widowiskowe, ale nierozsądne) czy sposobu filmowania, mam jednak poczucie, że można było niewielkimi środkami ten sezon poprawić. Liczę, że następny będzie zgrabniejszy, bo jest potencjał.
PS Kompletnie nie rusza mnie piosenka “Toss a coin to your witcher”, nie rozumiem hype’u.
[1] To niestety jest jeden z bardziej niepotrzebnych wątków, który tylko rozpycha sezon, aczkolwiek ma serialowo sens, bo tu wiodącym motywem w życiu Yenn jest żądza urodzenia dziecka. Owszem, sceny w Aretuzie są urokliwe, a dodatkowe punkty przyznaję za smutny uśmiech Juliana Rind-Tutta (którego rozpoznałam od ręki mimo prozopagnozji).
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 5, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 5