Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Moje miasto


Wsi spokojna, wsi zmoczona

Mimo niesamowitego słońca grzejącego w plecy nie można Promienistą przejść suchą nogą. Można kombinować, pchając wózek przez wodę, a samemu idąc brzegiem bajora, ale tam zwykle zalega warstwa lodu i można się radośnie wykopyrtnąć. Więc czasem lepiej przebrnąć przez wodę, ryzykując zamoczenie obuwia, ale za to unikając poślizgu.

Ale ja nie o tym. Leniwie przesuwałam się dziś z pojazdem i obserwowałam pieska-sukinsynka (u psów to chyba nie wyzwisko?). Nieduży, trójkolorowy łaciaty pseudo-terrier biegł przede mną od bramy do bramy i irytował siedzące za bramami psy, a kiedy już zabramowe psy dostawały piany na pysku, podsikiwał kolejny kawałek płotu i truchtał dalej z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku. Nie wiedzieć czemu nagle pomyślałam, że bardzo fajnie jest nie chodzić do pracy.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 25, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 3


Sweet Surrender

Czasem wcale nie trzeba wychodzić z domu, żeby znaleźć nowe miejsce. Czasem nowe miejsce sugeruje się samo. Za pomocą jednego komentarza i jednego maila trafiłam do urokliwej kawiarenki "Sweet Surrender", mieszczącej się w jednej z jeżyckich kamienic. Dużo bym dała, żeby w takiej kamienicy zamieszkać. Piękne, wysokie okna, wysokie sufity, przestrzeń, w której można oddychać.

Mam też słabość do kawiarnianej stylistyki - miękkich foteli (każdy inny), wygodnych kanap z poduszkami, półeczek, na których stoją modele starych samochodów, ścian, na których tłoczą się zdjęcia i obrazy. Takie kawiarnie pasują do każdego miasta i w każdej czuję się tak samo dobrze. Zachwyciły mnie kolory - przyzwyczaiłam się mentalnie do białości ścian i pewnej ascetyczności wnętrz, a tu napotkałam kolor. Ciepły, intensywny, czasem zaskakujący, ładnie skontrastowany spokojną podłogą w czarno-białą kratę.

Dużo mebli, obrazów i ozdób[1] pochodzi z targu w Starej Rzeźni (na który wybieram się od sierpnia i dotrzeć nie mogę), twórczo odnowionych czy zaadaptowanych przez właścicielkę[2].

Jedyną wadą "Sweet Surrender" jest to, że oficjalnie otwarta będzie w kwietniu. Nie mogę się doczekać. Na razie dyskretnie pominę więc adres, ale wrócę do tego.

[1] Mam słabość do elementów starych zegarów. Taką trochę ambiwalentną, bo z jednej strony zębate kółka czy cyferblat luzem oznaczają, że jakiś zegar odszedł na drugą stronę zegarowej tęczy, gdzie słychać "Time" Pink Floyd. Z drugiej - to nowe życie, bez wskazówek, konieczności nakręcania i codziennego pośpiechu.

[2] Lubię, jak za miejscami stoją historie. Tu jest historia pary Amerykanów podróżujących po świecie. Historia wielokulturowa i z tłem. Dzięki temu to miejsce, gdzie można porozmawiać nie tylko po polsku i spróbować nie tylko polskiej kuchni.

PS Oczywiście, że notka jest sponsorowana za pomocą doskonałej kawy i pysznego apple cideru. Dziękuję, Helko!

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 24, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 4


Moja Walentynka

Pierwsza taka. Czerwone lampioniki, camembert z truskawkami i zielonym pieprzem (tak, naiwnością byłoby sądzić, że o tej porze roku można dostać coś więcej niż kartonowe owoce z dmuchanego plastiku o aromacie zgodnym z naturalnym, ale musiałam spróbować), kawa z cynamonem, bukiet ciemnoczerwonych tulipanów. Choinkowe światełka, porozwieszane wszędzie. Małe świeczki na każdym stoliku. Dla gości wieczornych na stołach porozsypywane były różane płatki, oświetlone tea-lightami. Brzęk machiny do kawy. Dzbanuszek z herbatą i woda mineralna z cytryną.

I zachwycone spojrzenie wielkich, szeroko otwartych oczu. Zielona pognieciona serwetka. Ręce sięgające do mojej twarzy, usiłujące złapać brzeg mojego talerza. Bezzębny uśmiech. To naprawdę obłędne jest pokazywać świat niespełna 6-miesięcznej córce. Skończyła się pewna era (nie, nie gorsza; tym wszystkim, którzy twierdzą, że "zanim" ich życie było puste, mogę tylko nieszczerze współczuć), teraz jest inaczej. Nie, nie gorzej.

Czekam na wiosnę, żeby świat stał się bardziej przejezdny i przyjazny. Może i sople malowniczo zwisające z balkonu są urocze, ale wolę pokazywać zielone liście na drzewach, motyle, kwiaty i ślimaki. Poproszę wiosnę NAOW! Tak jak nadchodzenie jesieni to melancholijna schyłkowość, tak dłuższy dzień (o 17 jeszcze nie jest ciemno!), pierwsze pączki na drzewach i coroczny festiwal na największą dziurę w wielkopolskiej nawierzchni budzi nadzieję, że przyjdzie lato i już tak zostanie.

A poza tym opanowałam maleńki kawałek chaosiku, pakując go w kolorowe pudełka z BRW i jest mi z tym trochę lepiej.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 14, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 3


ftlob

I. pokazała mi kiedyś for the love of bokeh [fuckyeahbokeh.tumblr.com - link nieaktualny] i to było to, na co można polować w Palmiarni oprócz liści, pni, storczyków, jaszczurek na solarium, leniwych żółwi, papug drących się "Dobrrre, dobrrre", puchatych kurek w bamboszach, wielkiego węża pytona czy cichych ryb z szeroko otwartymi pyszczkami ("a potem zapadła mrożąca krew w żyłach cisza - to były złote rybki Baskerville'ów").

Temperatura, jaka panuje w Palmiarni, to temperatura właściwa, w której można egzystować. I dopóki nie wyjrzałam przez którąś z szyb, nie czułam tego bolesnego kontrastu między rozbuchaną zielenią wewnątrz, a biało-szarym zimnem na zewnątrz. Kiedyś zabierałam tutaj absztyfikantów na jazdę próbną, dzisiaj córkę. Królewna była zachwycona (a okoliczne starsze panie odpytywały wnikliwie, ile ten chłopczyk[1] ma lat).

Wzruszyłam się też okrutnie, albowiem z planu sytuacyjnego dowiedziałam się, że spożyłam dziś kawę w pawilonie usługowo-dydaktycznym (czytaj: kawiarni).

I tak teraz siedzę i myślę, że byłoby miło mieć hacjendę z oranżerią, jak już ten klimat jest przeciwko mnie.

[1] Ależ oczywiście, że dziecko w zielono-szaro-biało-niebieskim pasiaczku to chłopiec. Przecież. Normalna matka by tak nie zadrwiła z dziewczynki ([Śpioszki w rakiety] "są raczej w kolorach i wzorach chłopięcych wiec ja ich zakładać córci nie będę").

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 6, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 6


Windą na drugie piętro

Dla porządku tylko wspomnę, że pieczołowicie nie zadaję pytań. A jednak, mimo to, pojawiają się odpowiedzi, czy ich chcę, czy nie.

Odkryłam nowe hobby. Wchodzę z wózkiem do sklepów z odzieżą małoletnią i szukam Ładnych Rzeczy, przy czym ładność jest oczywiście sprawą subiektywną i leży ewidentnie w moim oku. Stąd postponuję Panie Na Sklepie, rzucające się z nieodmiennym pytaniem "A dla chłopca czy dla dziewczynki", nieodmienną odpowiedzią "Wszystko jedno"[1]. Nie żebym wychodziła z jakimiś spektakularnymi zdobyczami. Dziś zatkało mnie nieco (przypadkowa trauma forumowa) na widok dość urokliwej czerwonej sukienki w rozmiarze mikrym, ozdobionej napisem "A jak Aniołek Mamusi". Tylko mikroskarpeteczki[3] zawsze w cenie.

Lubię te dni, kiedy pierwszy raz. Taste Barcelona ma jeszcze pod tym względem kilka dań do zaoferowania. Sałatka z fasoli, hiszpańskiej szynki i koziego sera na ciepło[3] (z małym akcentem octu balsamicznego) to był dobry pierwszy raz. A w domu zrobiłam dziś guacamole. Też całkiem nieźle.

[1] Czy kusi[2] mnie, żeby odpowiedzieć, że jeszcze nie wiem, bo nie miałam okazji tego dziecka rozebrać, a na wygląd to trudno ocenić? Ależ.

[2] I ciekawi, jak szybko ktoś zawiadomi odpowiednie służby? Ależ... niekoniecznie.

[3] Hm, dopiero teraz zauważyłam, że zielone skarpetki powtarzają kolory sałatki. I pomarańczowej serwetki. Czy skarpetki sprawiły, że sałatka? Czy myśl o sałatce wpłynęła na wybór skarpetek?

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 23, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: stary-browar - Skomentuj