Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Moje miasto

Yeżyce

Sami nie wiecie, jak wielką radością napawa mnie fakt, że na Jeżycach można zjeść i to można zjeść dobrze, unikalnie, bez surówki z wiadra i z bardzo urozmaiconym jadłospisem. Na rogu Szamarzewskiego i Wawrzyniaka, w dawnym budynku komisu odzieżowego, powstała uroczo hipsterska restauracja z krótkim, często zmieniającym się sezonowym menu, z Fritz-colą, winem i dobrą kawą. Na parterze na paletach kilka stolików tuż przy ulicy, na piętrze restauracja właściwa (schody!). Na ścianie tablica, młodzież może malować kredą, co młodzież zachwyca. Na suficie wiatraki, które również młodzież zachwycają. Ja się cieszę, bo śniadania. I znak, że Jeżyce żyją.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 12, 2013

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto, Projekt Jeżyce - Komentarzy: 4


Projekt Jeżyce - Staszica

Mimo że Staszica jest właśnie w trakcie generalnego remontu (tylko czemu remont[1] po polsku oznacza, że najpierw zostaje wykonana demolka wszystkiego, dopiero potem, leniwie, krok po kroku, tworzona jest ulica?), ale i tak widać, jak piękna była, kiedy powstawała. Jest szeroka, szersza niż inne jeżyckie ulice, z potencjałem na zieleń oraz na wyprowadzenie restauracji i sklepów przed kamienice. Dodatkowo Staszica ma uroczą, chociaż niewidoczną na pierwszy rzut oka zaletę - w 2009 roku kilka z głębokich, czasem dwubramowych podwórek zrewitalizowano: zamiast gruzu, śmieci i psich kup, na podwórkach jest zieleń, równy chodnik i murale. Co napawa mnie nadzieją - minęły 4 lata i dalej entropia nie pochłonęła wysiłku społeczności. Zawsze wchodzę w kamieniczne bramy z lekką obawą, ale - tutaj - zupełnie nieuzasadnioną. Nikt nie krzyczy na przechodniów, wieszający pranie się uśmiechają, można spotkać lokalne burasy, nawet sympatyczny acz mocno wczorajszy pan nawiązuje kontakt pozytywny, konwersując elegancko z TŻ na temat żywiołowości Mai.

Staszica 7 (autorzy murala: Małgorzata Ciernioch, Damian Christidis, Kasper Grubba).

Staszica 11/13 (autorzy murala: Małgorzata Ciernioch, Damian Christidis, Kasper Grubba); sporym zaskoczeniem jest drut kolczasty nad muralem.

Staszica 24 (tu trzeba wejść w bramę, a potem w drzwiczki obok; autorzy murala: Radosław Błoński, Jarosław Danilenko). Jeśli brama jest zamknięta, warto poczekać na kogoś, kto wchodzi albo wychodzi, zdecydowanie.

Oraz #catspotting (w sumie 7, nie licząc psa):



Inspirację do zaglądania w podwórka znalazłam na blogu Po tej stronie Jeżyc.

[1] Tylko trochę nie wierzę, że remont zakończy się do końca czerwca.

GALERIA ZDJĘĆ (również inne ulice).

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 8, 2013

Link permanentny - Kategorie: Koty, Maja, Fotografia+, Moje miasto, Projekt Jeżyce - Tag: murale - Komentarzy: 2



Miasto dla dzieci

Dzień dziecka. Miasto prześciga się w organizowaniu niepłatnych i płatnych uciech dla dzieci i nawet nieco dla rodziców. Portale się licytują - tu 13 miejsc, w których Coś Się Dzieje, tam z kolei 14 rozrywek. Świetnie, radość mą duszę nie do końca cyniczną zalała, ale jednak cały czas mam takie nietrudne pytanie - czemu nie może być tak co weekend?

Wprawdzie madame od rana nie współpracowała, ale bańki mydlane na Gołębiej i parę innych drobnych przekupstw pozwoliły na przejście przez Jarmark Francuski i wyjść pachnącym mydłem, kiełbasą czy słodyczami.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 1, 2013

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 4


Baśnie Właśnie na Nowowiejskiego

Kiedy TŻ oznajmił, że kupuje bilety na przedstawienie z bajkami, nie spodziewałam się, że to ja się przeniosę w dalekowschodni świat baśni. W historie o małym wielbłądzie, Aiszy, której umarła matka i Jasmin, której zaginęła córka Varda. I wcielę się w rolę widza nie tyle spektaklu, co benefisu jednej aktorki, która tańczyła pod sceną, skakała, śmiała się i czekała na moment, kiedy będzie spróbować instrumentów. A zwłaszcza talerza. Bo żeby talerz zabrzmiał, trzeba mieć rozmach i pałeczkę, najlepiej owiniętą gałgankiem. Spektakl na dzień matki (to był mój trzeci dzień matki!) przygotowała grupa Baśnie Właśnie - bosonoga dziewczyna o pięknych włosach i dwóch niesamowicie utalentowanych chłopaków, też boso, za to wyposażonych w zestaw świetnych, prostych instrumentów, dzięki którym łatwo można się było znaleźć na morzu czy na pustyni. A nawet w Japonii. Podobało mi się, chcę na następne takie, żeby posłuchać baśni i patrzeć, jak moja córka chłonie historie. I komentuje; nie wiem po kim to ma, zupełnie.

Na przedstawienie poszliśmy do budynku, o którym już kiedyś pisałam - na pierwszym piętrze kamienicy na Nowowiejskiego 8 mieści się wegetariańska kawiarnia Stara Baśń. Wysokie wnętrza z białą stolarką, na ścianach zasiedlony skrzatami Poznań, w barze fantastyczne ciasta i dobra kawa. Bogato wyposażony kącik dla dzieci i scena, na której można być kim się chce, zwłaszcza jak ma się 3 lata i 3/4. Bo to w niedzielę było, ale potem pojechałam na wschód i mi się nie składało.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 28, 2013

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 8


Sezon na szparagi

Przełamując własne lenistwo (a wierzcie mi, nie chciało mi się[1]), trzymając się zasady JFDI, wyszłam z domu wieczorem. Na randkę ze szparagiem. Jakiś czas temu zapisałam się na warsztaty kulinarne w restauracji "Dąbrowskiego 42". Restauracja mieści się w pięknym zabytkowym budynku, pokrytym drewnianym szalunkiem, który przez wiele lat niszczał zaraz obok rynku Jeżyckiego, aż wreszcie został wyremontowany (i nie powstał w nim bank, czego się można w Poznaniu spodziewać). Do tej pory bywałam tylko w restauracji; tym razem wspięłam się na trzecie piętro. Warsztaty były przygotowane świetnie - sala jest dość jasna, na środku duża wyspa (starczyło miejsca dla 12 osób) z nożami, kuchenkami, naczyniami i toną szparagów. Bo ze szparagów miała być zupa, tarta, sałatka i szparagi zapiekane. Warsztaty prowadził szef kuchni z hotelu Sheraton, Krystian i - mimo moich obaw, bo pierwszy raz i przecież nie może być AŻ TAK sympatycznie - było świetnie. Wprawdzie ostatecznie przekonałam się, że jednak nie chcę mieć restauracji i być pełnoetatowym kucharzem, to dzięki wspólnemu gotowaniu z profesjonalistą przestałam się bać ciasta kruchego, chociaż to nie ja gniotłam, zdecydowanie lepiej wychodziło mi krojenie, kroić mogę bez oporów. I mieszać sos.

Jest coś przyjemnie pierwotnego we wspólnym gotowaniu. Podsuwanie sobie składników, drobne rozmowy nad garnkiem, czytanie receptur ("ile to jest 0,01 kg mięty?"), zaglądanie sobie w talerze i różnice w daniach mimo identycznego sposobu przygotowania. Wprawdzie najbardziej lubię dania małoskładnikowe (może dlatego najbardziej mi się spodobały szparagi w szynce serrano i z sosem orzechowym), ale jest niesamowicie fascynujące przechodzić przez poszczególne etapy skomplikowanego i czasochłonnego przepisu, kiedy nigdzie się nie spieszysz, a na samym końcu dostajesz do złączenia kilka elementów i nagle masz danie.

Zabawne jest to, że nawet w wielkim mieście, spotykając kilkunastu nieznajomych, okazuje się, że człowiek niespecjalnie jest anonimowy, kiedy wyjaśni, że najpierw pracował przy jednej megabudowie (zwanej lejem po bombie), a potem przeniósł się służbowo w drugie rozkopki, to już wszyscy wiedzą, gdzie pracuje. I, mental note to self, wizytówki nosić i przy pogodzie.

Więcej zdjęć z warsztatów na stronie "Akademii 24".

[1] Całe moje życie to nieustająca walka ze sobą. Najchętniej nie wychodziłabym z łóżka (chyba że w ciepłych krajach, wtedy bym wychodziła, żeby iść na hamak i spać na zewnątrz).

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 23, 2013

Link permanentny - Kategorie: JFDI, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 2