Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Fotografia+

Wesołe miasto Amsterdam

W czasach, kiedy eri umieszczała częściej kartonki, bardzo ujął mnie ten [http://eri.blox.pl/2008/04/W-byciu-zabawnym-nie-ma-nic-zabawnego.html - link nieaktywny]. To chyba jeden ze smutniejszych momentów w życiu bloggera, kiedy się okazuje, że zamiast błysnąć anegdotką wśród znajomych, kisi ją w celu przemycenia w notce na bloga. Notka powstaje, 5 osób na krzyż przeczyta, a biedny blogger już nie sprzedaje anegdotki ponownie, bo nie lubi się powtarzać. I tak, o. Dlatego dzisiaj sprzedam przemyślenie TŻ, który bloga nie (a szkoda, bo on z tych bardziej błyskotliwych). Idziemy sobie wczoraj na plac Lejdejski na kolację (steki! steki! steki!), wyciągam mapę, żeby ustalić, którędy. "To teraz spod Noorderkerku Herengrachtem, przy pomniku Homoseksualisty[1] skręcamy w stronę Magna Plazy...". I jakoś tak dotarło, że większość miejsc, które wybieramy, do których jeździmy i w których jest fajnie, to miasta określane jako gay-friendly: Frankfurt, Berlin, Budapeszt, San Francisco i wreszcie Amsterdam. I tak naprawdę żadne z nas nie wiedziało, czy ta fajność i sympatyczność tych miejsc to efekt powyższego czy przyczyna.

[1] A Pomnika Homoseksualisty, przyznam, nie zrozumiałam. I gdyby nie tablica, bym nie znalazła. Spodziewałam się jakiegoś frywolnego posągu figuralnego z dwoma niedwuznacznie upozowanymi panami, a tu zamiast tego granitowy trójkąt. Udało mi się za to wzbudzić zainteresowanie w przepływających barką turystach, bo próbowałam zrobić zdjęcie pobliskiego mostu, kładąc aparat na kamieniach pomnika i próbując spojrzeć przez wizjer (a że musiałam się przy tym prawie położyć? Cóż).

GALERIA ZDJĘĆ

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 26, 2008

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: amsterdam, holandia - Komentarzy: 4


Zupełnie bez sensu / ale się rymuje

Czemu jest tak, że fajna rzecz automatycznie oznacza, że potem będzie cała seria rzeczy niefajnych? Czemu po kolorowej, pachnącej śliwkami, jabłkami i suchymi liśćmi jesieni jest ta jesień niewłaściwa, podczas której jest szaro, buro i ponuro? A potem ta niewłaściwa zima, z błotem, zimnem i brudnoszarym światem? A potem znowu ta niewłaściwa wiosna, kiedy jeszcze nie jest zielono, a szaro i smętnie?

Wcale nie muszę mieć tych syfiastych pór roku, żeby docenić to, że teraz jest tak, jak powinno. Nie muszę mieć coraz krótszego dnia, bo i tak nie oznacza to, że mogę dłużej spać, więcej jeść i mniej wychodzić z domu. Po co mam kupować nowe pantofelki z jagodowego zamszu, skoro niedługo każde wyjście będzie oznaczać ubłocenie się po kolana? Argh. Jesienio-zimo-wiosną powinna być przerwa kondycyjna dla słabszych na umyśle i bez ambicji. Takich jak ja.

Czytam. Zapominam, co czytam. Oglądam. Zapominam, co oglądam. Słucham. Piosenka chodzi za mną cały dzień. W weekend robię zdjęcia kotom, żeby starczyły mi na cały tydzień. Piekę chleb, ale na tyle duży, żeby zostało coś do następnego weekendu. Byłoby łatwiej, jakby w środku tygodnia był obowiązkowy dzień wolny. Co tydzień.

I chryzantemy dla każdego. Kolejny kwiat po kaliach, który dostał etykietkę cmentarnego.

Kończy się piosenka / śniegu nie ma prawie / Pisać głupie teksty / nawet ja potrafię! (Władek Sikora)

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 20, 2008

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 10


Kosher-way po poznańsku

Wprawdzie w menu jest boczek, a zupa czosnkowa miała w środku szynkę (nie upieram się, że nie drobiową, ale...), "Cymes" na Woźnej to bardzo dobra restauracja. Może i maca z tzatzikami czy hiszpańskie różowe wino to nie jest bardzo żydowskie, ale patrz poprzednie zdanie. Knajpka malutka, na kilka stolików, bardzo dobra obsługa i ciekawy wystrój. Ceny okołorynkowe.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 19, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 2


Bez tytułu: 2008-10-18

Bursza płacze, kiedy nie widzi innych kotów - rozpaczliwie i przeraźliwie. Mały kotek zagubiony w wielkim świecie. Wystarczy ją pogłaskać, żeby zaczęła mruczeć jak traktor. Szarsza jest bardziej samodzielna i niezależna, przychodzi na kolana i zasypia błyskawicznie.

Robią mi porządek na balkonie. Wypatroszyły doniczkę z kaktusem. Wypatroszyły doniczkę z trawą. Przewróciły korytko z astrem. Motywują mnie do porządków na biurku i w bibliotece. Zasypiają na kołdrze po stronie TŻ i spią do siódmej (niestety, również w weekend).

Kot czarno-biały patrzy z politowaniem. Nie chce. Nie lubi. Unika. Nasyczy. Ale czasem poliże. Skubnie z tej samej miski. Wskoczy na parapet, na którym śpią małe gnomy.


Zdjęcie - eloy.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 18, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+ - Komentarzy: 8


Koci front [Uwaga, suodkie]

Bursza.

Szarsza.

Obawiałam się, że będzie znacznie gorzej. A tutaj nieledwie sielanka. Kot czarno-biały nie jest specjalnie obrażony, mimo że pręgacze wyżerają jej z miski, zajmują legowiska (aktualnie umościły się na JEJ parapecie i śpią) i są przeraźliwie aktywne. Ba, nawet zaczęła uczestniczyć w ich życiu, nawet jeśli ogranicza się do trącenia myszy[1] czy ostrożnego powąchania tałatajstwa z własnej woli.

Fajnie mieć małe koty. Nawet jeśli mają niepofałdowany jeszcze mózg (duże słowo), są ciągle pod nogami i co chwila trzeba je zdejmować z kolejnego Miejsca, W Którym Nie Powinny Być (krzesło - checked, zasłonka - checked, zmywarka - checked, kolumny - checked, parapet - checked, garderoba - checked, suszarka do bielizny - checked, brodzik - checked). Pewnie jakby nie były takie śliczne, to bym wywiesiła za futrzane ogonki na balkonie (C Hanka). Ale nic nie poradzę na to, że mam takie miękkie miejsce w serduszku dla kocich łapek, brzuszków i ogromnych różowych uszek. I bardzo się cieszę, widząc Szarszą wtuloną w Burszą i vice versa. Chciałabym kiedyś zobaczyć obie wtulone w kota czarno-białego.

[1] Okazało się, że mamy zachomikowany cały zapas futrzanych myszy (pewnie przy okazji jakiegoś sprzątania) na dolnej półce regału. Burasy znalazły i roznoszą po całej kuchni, siejąc zniszczenie. Głównie myszom siejąc. Wazon z różami żyje, ale wyemigrował na balkon, bo jak obgryzanie połowy płatków im nie szkodzi, tak wsadzanie najpierw małej łapy, potem całego kociego ryja do wazonu oraz robienie z łodygi katapulty - i owszem.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 11, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+ - Komentarzy: 9


Bez tytułu: 2008-10-08

Jesień pachnie wilgotną ziemią i dymem, pochodzącym z pierwszych nieśmiałych prób palenia w piecach i znacznie śmielszych ognisk z suchych liści. I światło jest najładniejsze na świecie. I liście mogłyby przez cały rok tak wyglądać, bo wystarczy, żeby trawa była zielona. Tylko czemu jest na tyle zimno, że marzną mi paluszki, kiedy mam otwarty[1] balkon? Czemu dni są coraz krótsze, a po powrocie z pracy jest za ciemno, żeby nowym ogonkom robić zdjęcia?

Tak, nowym ogonkom. Gdyby były samczykami, miałyby na imię Piotr i Paweł, bo urodziły się 29 czerwca. Ale są suczkami, więc wstępnie nazywamy[2] je Jasna i Ciemna, Szarsza i Bursza, Głupia i Głupsza (imię przyznawane rotacyjnie). Kot czarno-biały mówi na nie "Ssss" i patrzy na nas z wyrazem wyczekiwania i dymkiem na głową "Nie widzicie, że szkodniki są w domu, zabierzcie je stąd". Niestety, paragon wyrzuciliśmy, pręgacze zostają.

GALERIA ZDJĘĆ.

A poza mam zaawansowane jesienne lenistwo, napoczęte notki na paru blogach kwitną. Nie żebym się domagała uznania, oklasków, braw i bukietów kwiatów (oczywiście, zawsze mile widziane), ale jakoś nie mam zapału. Pan w garniturze na jednym ze spotkań służbowych (no dobra, to był nieledwie mój benefis ze względu na specyfikę) skomplementował mnie, że jestem bardzo dynamiczna i tak się tylko kryguję, że najchętniej bym poszła na emeryturę tak za trzy lata. Mam sobie na czole wytatuować, że nie jestem stworzona do zarabiania pieniędzy, tylko do leniwego zastanawiania się, co bym też mogła robić z tak pięknie zaczętym popołudniem?

[1] No, nie mam. Przychówek na razie ma szlaban na wychodzenie na balkon, bo dziczeje, a ja nie mam ochoty biegać piętro niżej i szukać w krzakach posiadaczek pręgatych ogonków.

[2] W domu rodzinnym mówili na nie Srebrna i Złota.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 8, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+ - Komentarzy: 10