Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Fotografia+

Sezon na balkon

Roślinność posadziłam, teraz - ponieważ nie miała baba kłopotu - głównie odganiam trzodę, żeby się nie wypasała. Żeby mi się wygodniej pilnowało, poszliśmy wczoraj grzecznie zapytać, czy zamówiony fotel, co to salon meblowy miał zadzwonić, jak przyjdzie, będzie w tym miesiącu. Fotel był i czekał na resztę zamówienia, planowanego na za miesiąc (jeśli ktoś ma jeszcze złudzenia, że można polegać na ustaleniach z salonami meblowymi, to rozwiewam). W praktyce fotel okazał się jednak niezbyt praktyczny, bo od wczoraj nie mam jak na nim usiąść:

Weź tu, człowieku, rusz takiego Burszyka. Ktoś, kto małym kotkom zamontował moduł składania łapek i robienia niewinnej miny, był z gruntu złym człowiekiem:

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 14, 2009

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+ - Komentarzy: 4


Jestem nikonowym retardem

I jednak się tego trochę wstydzę. Ostatnią rzeczą, jaką się czyta, są instrukcje obsługi (zupełnie absurdalnie, zmywarkową i suszarkową przestudiowałam dokładnie), zwłaszcza że chowam je zwykle w tak oczywistym miejscu, że nie jestem w stanie już po tygodniu znaleźć. Tak samo było z instrukcją do aparatu. Po latach pstrykania czego popadnie dotarło jednak do mnie, że poza radosnym pójściem na żywioł da się jednak pewne rzeczy spacyfikować. A to zorientowałam się, do czego służy przycisk balansu bieli, a to załapałam, o co chodzi z ISO i przesłoną (wspominałam, że retardem? można nie komentować), wpadłam nawet na kilka ciekawych tricków metodą powtarzalnych (jednak inteligentnym retardem) eksperymentów (na przykładzie palmy).

Rok temu dostałam na urodziny ślicznego, pachnącego Nikkora 50 mm 1:1.4G i z właściwym sobie refleksem już kilka miesięcy temu zorientowałam się, że coś za jasno jest. Większość zdjęć pieczołowicie przyciemniam, mimo że na logikę przesłona i iso dobre. Ostatnio mnie przycisnęło bardziej, albowiem usiłowałam zrobić zdjęcie śpiącego kota czarno-białego, co okazało się czynnością nietrywialną. Posiadanie TŻ-a z dobrymi google-skillsami dało w efekcie szybkie wyjaśnienie. Obniżenie jasności śmiesznym pokrętełkiem koło ON/OFF - natychmiastowy efekt:

Posiadanie w zasięgu klawiatury V. dało tych wyjaśnień więcej (jak również elektroniczną wersję manuala do D50), więc pewnie objawień na skalę "o, to wreszcie wiem, do czego ten przycisk służy!" będzie więcej. Z góry przepraszam.

Za to kot czarno-biały na pewno doceni:

W przeciwieństwie do:

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 14, 2009

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+ - Komentarzy: 9


Idę sadzić

Coś w tym jest, że dobrze wstać skoro świt. Wprawdzie świt późny, bo o 8 i tylko po to, żeby po raz kolejny przekonać się, że firma, która zinformatyzuje Pocztę Polską zgarnie ładny kawałek grosza i pewnie niezłe cięgi za zwolnienia pań z okienek, które nie będą mogły już jednego poleconego obsługiwać ładne parę minut (znaleźć naklejkę na polecony, spisać numer na pieczołowicie wypełnionym przez nadawcę potwierdzeniu, znaleźć w klaserze odpowiednią liczbę znaczków, przylepić, podstemplować, dopisać kwotę na potwierdzeniu, podpisać się, wpisać wszystko w komputer, podsumować na kalkulatorze i pobrać opłatę), ale i tak rosa na liściach w słoneczny poranek to miły początek dnia. I grzanki z goudą i szczypiorkiem na ciemnym chlebie. I doniczki nowych roślin czekających na posadzenie (przy okazji niech owady obeżrą "uczynne" panie w ogrodniczym, dla których żadna roślina nie jest trująca, jasne). Easy like a Monday morning.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 13, 2009

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 3


Zakopiańska Street

Mała uliczka na Podolanach, biegnąca obok bardziej znanej Strzeszyńskiej. Przez kilkaset metrów przecznic, dzielących jedną od drugiej, zmienia się wiele. Z brzydkiej, postindustrialnej, z przeplatającymi się blaszakami hurtowni, przetwórnią ryb (prawie że w centrum Poznania, czy mnie to bawi? ależ), klockowatymi domkami z wiecznie zaśmieconymi ogrodami, z rzadka obsadzonej drzewami trasy autobusowej można szybko przejść do cienistej alei lipowo-kasztanowej, przy której też zdarzają się nieużytki, bunkrowate wiecznie niewykończone pustakowe wille z lat 70. czy aspirujące szeregowce, ale o wiele więcej ładnie zakomponowanych ogrodów z pieczołowicie wystrzyżoną trawą, różami koło furtki czy czereśniami zwieszającymi się nad płotem. Lubię bramę przy posesji 82/84 i za każdym razem cieszę się, że nikt nie wpadł na pomysł zastąpienia jej metaloplastyką i siatką w kwadratowe oczka. Podliczam wolne posesje i wyrażam w myślach ostrożną chęć zamieszkania na jednej z nich. Kiedyś.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 11, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 2


Unter den Linden

Majowy bez i konwalie są miłe. Wczesnoczerwcowy jaśmin też. Ogród różany pachnie obłędnie. Ale to wszystko to nic w zestawieniu z kwitnącymi lipami. Żal mi alergików, dla których przejście lipową aleją musi być jedną z mniej przyjemnych chwil w życiu (dla odmiany alergicy mogą poczuć satysfakcję, bo mnie uczulają inne rzeczy). Bo ja sobie chwalę, że droga ze wsi na przystanek prowadzi (częściowo[1]) chodnikiem z czerwonego bruku z lipami dookoła. Mniej sobie chwalę, że podczas 10-minutowego spaceru obłażą człowieka takie małe obleśne robaczki, z których się trzeba nieledwie obskrobać, bo wprawdzie nie gryzą, ale są irytujące.

[1] Chodnik[2] ze wsi do Poznania to w ogóle fenomen. W 2001 roku wprowadziliśmy się na pustynię logistyczną, z przystanku szło się przez często błotniste bądź zapiaszczające po kolana pobocze (tak, nosiłam obuwie zmienne do pracy, bo to, w czym przeszłam na przystanek, nie rokowało). Podążaliśmy grzecznie dwa (lub więcej) razy dziennie, robiąc zakłady, czy prędzej kupimy samochód, czy pojawi się oświetlenie i chodnik. Long story short, samochód wygrał. Latarnie posadzili chyba w 2006 roku, a chodnik zbudowali chyba pod koniec 2007 roku. Nic to, że latarnie świecą na drogę, a nie na chodnik (a jedną zaplanowali na środku wprawdzie piaszczystej, ale jednak ewidentnie drogi wyjazdowej, bo tak im z odległości w metrach pasowało), nic to, że w okolicach przejazdu kolejowego ktoś mądry inaczej z PKP walnął stalowe przegrody, żeby piesze bydło nie szło z boku po torach, tylko wchodziło na jezdnię pod jadące (a czasem chlapiące wodą z kałuż) samochody, nic to, że w związku z okolicznościami przyrody chodnik przemieszcza się co najmniej trzy razy z jednej strony na drugą. Ale jest. I to częściowo za pieniądze z Unii.

[2] W zasadzie to chodnik i ścieżka rowerowa jednocześnie.

EDIT: Policzyłam zakręty - pierwszy jest na wysokości osiedla (za przejazdem przechodzimy z prawej na lewą, bo po lewej są domy), w stronę Poznania. Następnie z lewej na prawą przechodzimy, bo zaczyna się mostek nad rowem, a potem ponownie z prawej na lewą, żeby suchą nogą dojść do lokalnego hotelu. Jak ktoś się wybiera do salonu Peugeota czy sklepu z płytkami (bo wylotówka na Koszalin znana jest z tego, że można na niej albo kupić dowolny samochód, albo zbudować i umeblować dom, nawet z basenem), to już zakopuje się w piasek po drugiej stronie. Opcja, że chodniki mogą być po obu stronach drogi, jednak przerosła.

W ramach dodatku jeszcze jeden zakręt - ścieżka znika koło kościoła (no bo kto widział), po czym pojawia się na wysokości zagłębia handlowo-biedronkowego po prawej, żeby kilkadziesiąt metrów dalej przeskoczyć na lewo.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 1, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 6