Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Fotografia+

I po śniegu

Zamiast dzwonków sań chlapanie rozmiękłego błota. Na ulicach widać kryzys, światełka są na nielicznych domach. Wbrew zniechęcającemu znakowi "ślepa ulica" Promienista przechodzi gładko w Powstańców Wielkopolskich, gdzie obok siebie mieszka dyskretny urok burżuazji i dzielny przedstawiciel "There, I fixed it"...

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 26, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj



Zakon Małych Kwiatuszków Bezustannej Irytacji (2)

O poranku w wigilię piec zaświecił czerwoną kontrolką, oznaczającą, że "coś nie styka". Cieszę się niezmiernie, bo właśnie po to wyskoczyłam z okrągłej kwoty, żeby takich niespodzianek nie mieć. Piec zaczął stykać po rozkręceniu części obudowy, co jest o tyle krzepiące, że wesoły fachowiec zeznał, że jest w Gnieźnie i nie jest bardzo chętny, żeby przyjechać. O tyle mniej krzepiące, że jednak wolałabym piec bezawaryjny (bieganie z pianą na głowie, żeby piec zresetować - bezcenne).

Fotolab zdjęcia zrobił, nawet kilka nadmiarowych. Zepsuł tylko te, które pracowicie sklejałam w Picasie i dodawałam do nich rameczki, chyba przejmując się określeniem "bez ramek" na zleceniu, przez co rameczki kunsztownie oberżnął.

Mimo że podeszłam do problemu inżynieryjnie, kupiłam profi przylepeczki (szukaj "przylepce henzo") oraz wykonałam z kartonowej teczki szablonik umożliwiający sprawne i równe przyklejanie zdjęć (i w pionie, i w poziomie), jeden album zajął mi i TŻ-owi prawie 3 godziny klejenia na stojąco. Na stojąco i na cztery ręce. Wyspana (no, w miarę) usiadłam do karkołomnego zadania obdarzenia zdjęć datami. Kupiony w tym celu srebrny żelopis na pierwszej stronie nieco się rozlał przy majowym imieniu, a na trzeciej stronie się wypisał. Oczywiście kupiłam jeden, mimo że głęboko zastanawiałam się nad zakupem drugiego. I tyle o marchewce. Chciałam dobrze, a wyszło jak zawsze.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 24, 2009

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+ - Komentarzy: 11


Zakon Małych Kwiatuszków Bezustannej Irytacji

Montowanie nowego pieca podczas nieco mniej trzaskających mrozów, ale zawsze, to doprawdy drobiazg. Mimo że fachowiec oświadczył, że będzie między 10 a 11, ale bliżej 10, co zobligowało mnie do zwleczenia się o 9:30 z łóżka i ubrania, mimo że przyjechał po dwóch telefonach (jednym moim, drugim jego, w którym to telefonie wyznał, że pojechał gdzie indziej) o 13:45, mimo że po rozebraniu starego pieca oświadczył, że brakuje mu, o takiej tulejeczki i musi po nią pojechać i wreszcie mimo tego, że zeznał po trzech godzinach, że dziś mu niespecjalnie idzie, bo jest trochę chory. Drobiazg, naprawdę.

Drobiazgiem natomiast nie jest wywoływanie zdjęć[1] w laboratorium fotograficznym przy użyciu internetu. Miało być pięknie - przygotowuję pliki, clickety-click, wysyłam do labu bez wstawania z krzesła, macham wizuchną, a odbitki przynosi mi do domu kurier bądź TŻ w drodze z pracy (a potem już tylko prace ręczne z przylepcem, czyli sama przyjemność[2]).

Przerzucam setkę plików, podzielonych na trzy grupy: format 20x25 cm bez ramki (bo sama zrobiłam), 20x25 z ramką i 13x18 z ramką. Po kilku próbach okazało się, że przechodzą tylko te 13x18 cm. Odpuściłam, jako że był to środek nocy. Słusznie, albowiem...

... O poranku zadzwonił lab z uprzejmą informacją, że to, że w formularzu można wybrać różne formaty plików, nic nie znaczy, albowiem i tak ich nie ma w cenniku i nie da się zrobić zamówienia. Co wyjaśniło mi, czemu nie mogłam nieszczęsnych 20x25 wysłać. Uprzejmy pan zaproponował mi, że mogę zrobić zamiast tego odbitki w formacie 18x24 cm, albowiem to mają na składzie. Jak również zapytał, czy przypadkiem nie jestem żoną pana Krzysztofa, bo jeśli tak, to wiszą mu pieniądz i odbitki będą gratis. Przypadkiem jestem, acz skonsultowany TŻ wyemitował uprzejme zdziwienie, że ktoś mu coś zalega, bo bynajmniej nie pamięta[4].

Przy wtórze okazjonalnych a nieco przerażających "O-oo!" dobiegających ze strony fachowca od pieca zaczęłam mozolnie przepychać kolejne zamówienie, licząc, że na samym końcu tego łańcucha skadruję sensownie zdjęcia z 20x25 na 18x24 i Bob będzie moim wujem. Otóż niekoniecznie, albowiem...

... Okazało się, że mimo istnienia w cenniku formatu 18x24 cm, nie da się zrobić z niego zamówienia. Ponownie zadzwoniłam i dowiedziałam się, że pewnie coś źle robię (hell, yeah!) albo mają problemy techniczne. I najlepiej będzie, jak jednak nagram całość na płytkę i przywiozę.

Uniosłam się internetowym honorem i dzielnie przerobiłam brakujące 55 plików z formatu 20x25 na 13x18[3]. I wysyłam je w naiwnej nadziei, że lab tego nie spieprzy. Zobaczymy jutro.

[1] Albowiem wpadłam na pomysł, pewnie jak większość świeżych rodziców, że najlepszym i najmniej wymagającym zachodu prezentem będzie dobry jakościowo tradycyjny album ze sporymi zdjęciami ślicznej wnusi i prawnusi dzień po dniu. No żeby mnie tak następnym razem szlag trafił, zanim wpadnę na taki pomysł. Toż to ja w Fabryce tak ciężko nie pracowałam, jak przy tych albumach.

[2] Coś czuję, że słowo moje obornikiem się stanie.

[3] No co ja mogę, że władam jedynie Picasą, a ona daje skromny wybór formatów.

[4] EDIT: Wyszło jednak, że chodzi o innego pana Krzysztofa. Pity.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 21, 2009

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 2


Jingle bells

Nigdy nie byłam specjalnie aktywną wielbicielką tego całego świątecznego rozgardiaszu, zwłaszcza w kwestii mojego w nim udziału. Owszem, blinkenświatełka są miłe wzrokowo, udekorowane wystawy sklepów również, dekorowanie pierniczków urocze, pakowanie prezentów daje niesamowite efekty (sprawdzić, czy nie pakuje się samodzielnie, bo wtedy nie tak niesamowite), ale w tym roku jakoś mnie to wszystko omija. Mam kilkumiesięczne opóźnienie w życiu. Wczoraj powoli zaczęłam rozpakowywać skrzynkę, do której podczas sierpniowego remontu wrzuciłam zalegające w łazience i na przedpokoju szpargały (znalazłam kocie książeczki zdrowia i ściereczki do suszarki, yay). Nie bywam w centrach handlowych, a nawet przestałam przestawiać się w tryb myślenia o prezentach. Nie myślę o choince. Ba, nawet nie wpadłam w christmas frenzy ze sprzątaniem, odkurzaniem, czyszczeniem i polerowaniem (głównie dlatego, że mi się nie chce). Nie poszłam na festiwal rzeźby lodowej ani na świąteczny jarmark na Starym Rynku... WTEM, jak to bywa z notkami, które się piszą kilka dni, wszystko poszło w buraki, albowiem wbrew pogodzie (ja wiem, że w grudniu musi być zimno, ale tak od razu -12?) poszłam jednak na Rynek, żeby wyprowadzić na spacer nowy aparat i odbyć grudniową świąteczną trasę w wersji kompaktowej. Rzeźby lodowe - zaliczone, kolędy śpiewane na scenie przez wymarznięte a fałszujące dzieci (z małym tłumkiem składającym się tylko z rodziców) - zaliczone, grzanego wina nie piłam, ale za to był podgrzewany oscypek, świąteczne światełka, dekoracje, jemioła i ośnieżone dachy kamienic - zaliczone. Ba, nawet wybrałam szybko (acz w myślach) brakujące prezenty. I to tyle, jeśli chodzi o abnegację świąteczną.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 19, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj


W grudniu po południu

Jest coś uspokajającego w starych cmentarzach. Mocne, wysokie drzewa. Równe rzędy nagrobków. Zielona trawa. Okazjonalna kępka lawendy czy ostrej trawy. Liście lipy zasypujące ścieżki. Od kilku lat zbieram się, żeby wyprowadzić nikona na spacer na Ogrody i tamtejszy cmentarz. Łatwiej już iść na Cytadelę, na mój ulubiony cmentarz żołnierzy brytyjskich. Nie wiem czemu takie cmentarze nieprawomyślnie kojarzą mi się z doskonałym miejscem piknikowym.

PS Drugie zdjęcie z jesieni. Zdecydowanie jesienią lepiej niż ciemną zimą.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 6, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tagi: cmentarz, cytadela - Komentarzy: 2