Patrzę w słońce (3)
Tam, za tym sufitem, jest kosmos.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Tam, za tym sufitem, jest kosmos.
Nigdy do tej pory nie oglądałam świata dzień po dniu. Powoli i z namysłem. Wcześniej zawsze wychodziłam za mury wyrywkowo, nie rejestrując zmieniającego się z dnia na dzień wszystkiego. W tym roku jest inaczej. Widziałam, jak jesienna złoto-czerwona winorośl przechodzi zimą w plątaninę brązowych gałązek, żeby wiosną nieśmiało wypuścić pączki, a tuż przed latem uformować drobne kuleczki niebawem już winogron. Jak żywopłot z owocowej gęstwiny przechodzi przez nagą szarość gałęzi w soczystą zieleń, a teraz pokrywa się drobnymi białymi kwiatkami. Jak spadają liście z drzew, zimują pod śniegiem, są grabione i palone wiosną, podczas gdy na drzewach rosną nowe, świeże. Jak zmieniają się zapachy - po jesiennych i zimowych dymach z komina przychodzą zapachy bzu, jaśminu, oliwnika czy wreszcie ostatnio róż.
Naszła mnie ta myśl dzisiaj, kiedy oglądałam owocniki jak-to-ono-się-nazywa jeszcze przemieszane z kwiatkami. To wszystko się dzieje co roku bez względu na to, czy ktoś patrzy, czy nie. Cieszę się, że przez ostatni rok mogłam być zaraz obok. To był najlepszy, najpełniejszy rok z przestawionym kalendarzem w moim życiu. I jeszcze się nie kończy.
Lubię pomniki miejskie. Nie ludzi sławnych, nie opiewające wydarzenia historyczne, ale takie codzienne. Dzieci bawiące się kulkami, mężczyznę czytającego gazetę, mężczyznę z aparatem czy wreszcie naszego poznańskiego Marycha. Dzisiaj przy okazji prawie już tradycyjnej copiątkowej wizyty w Pyrabarze zerknęłam skwer, nazwany "Zielone Ogródki im. Z. Zakrzewskiego" i odkryłam ustawione wokół fontanny figury bosej dziewczyny (klapeczki leżały obok), Churchill^Wbrzuchatego jegomościa sprawdzającego, czy nie pada i chłopca z bassetem.
Wprawdzie w fontannie nie było wody, a dookoła biegała nieco poobnażana i niezbyt trzeźwa lokalna podstarzała młodzież, ale to bardzo miłe miejsce do spędzenia leniwego przed- lub popołudnia na ławeczce.