Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Zacznijmy od tego, czym “The Watch” nie jest. Otóż nie jest to ekranizacja żadnej z książek Pratchetta. Akcja pierwszego (i mam nadzieję, że ostatniego) sezonu to sklejka losowych wątków ze “Straż! Straż!” (Wonse chce władzy i w tym celu przywołuje smoka, żeby sterroryzować aktualnie rządzących, motyw z dziedzicem tronu) oraz “Nocnej straży” (Vimes ściga Carcera, jest zabawa ze światami równoległymi zamiast podróży w czasie, ale pojawia się epizod z początkami Vimesa w straży). Występujące postaci też są nieco wzorowane na tych opisanych przez autora, nieco, bo czasem są swoją własną karykaturą (pieczeniarz Vetinari, jak taka osoba ma w ogóle posłuch u Vimesa!), broni się chyba tylko Cudo Tyłeczek; dla jasności - złego słowa nie powiem o aktorach, bo naprawdę starali się grać tak, jak im kazali, były emocje, było budowanie postaci, była konsekwencja. Wreszcie to nie jest Świat Dysku. To jest jakiś zużyty wszechświat, w którym pojawiają się niespójne elementy, ale nie ma logiki. W każdej chwili może pojawić się deus ex machina, ktoś znika, ktoś się pojawia, magowie kradną wynalazki ze świata kuli, powstrzymajcie tę karuzelę śmiechu.
Niestety, nie jest to też dobry serial w ogóle. Próbowałam. Naprawdę. Starałam się wymazać z głowy te drobniejsze rzeczy, które nie były tak, jak je PTerry zaplanował - brak rzeki Ankh, Vimes z drażniącymi tikami, udający nędzną podróbkę pirata z Karaibów, domina Sybil Ramkin (i cały motyw zastąpienia schroniska dla smoków jakąś dziwną przymusową terapią dla upośledzonych społecznie), Angua wzrostu siedzącego psa i Cudo spoglądające na świat z wysokości rosłych 180 centymetrów, Detrytus postrzelony z łuku, kobieta-Dibbler handlująca narkotykami pożądająca władzy, kobieta-Vetinari czy nawet - tu było najtrudniej - scenografia będąca pomieszaniem całkiem zręcznej stylistyki Ankh-Morpork i losowych wnętrz biurowych, żywcem wyjętych z lat 70. Problem w tym, że nawet kiedy przymknie się na to oczy, to serial dalej się nie broni, bo jest zwyczajnie głupi. Bohaterowie nie postępują logicznie, kłócą się zamiast rozmawiać, Śmierć służy jako narzędzie ekspozycyjne, konflikt rozwiązujemy przez zaklęcie zmuszające ludzi do tańca z akompaniamentem Wham (tak, zaśmiałam się, ale na litość) bądź przebrania się w stroje glam i zaśpiewania piosenki. I jednocześnie uważam, że finał z koncertem zespołu “The What” był doskonały, co z tego, jak to była wisienka na torcie z błota i patyków.
Najsmutniejsze jest to, że teraz już nikt nie nakręci dobrej - i wcale nie wymagam, żeby wiernej, skoro da się wzorem “Strażników” czy “The Boys” zrobić coś w kontinuum, ale nowego - ekranizacji “Nocnej straży”, którą uważam za najlepszą powieść Pratchetta.