Więcej o
Oglądam
Biografie są chyba ciekawe tylko dla ludzi, którzy się opisywaną postacią interesują. Ja o Howardzie Hughesie w życiu nie słyszałam, a jednak film mnie zauroczył. Niekoniecznie ważna jest sama historia jego życia - dążenie do perfekcji w realizowaniu filmów, zamiłowanie do latania i tworzenie konkurencji dla znanej amerykańskiej linii lotniczej PanAm, ale trudna walka z psychozą natręctw, barwny, ale też dość mocno nadwyrężony chorobą Hughesa związek z rudowłosą Katherine Hepburn. I obraz. Film nakręcony jest w niesamowitej palecie kolorów, jesienny, rozświetlony przedziwnym światłem i przez to odrealniony. Wygląda trochę jak niektóre z obyczajowych filmów Woody Allena, dziejące się Nigdziebądź Gdzieś w New Hapshire, zwłaszcza że też jest taki niespieszny narracyjnie. Dodatkowe punkty za DiCaprio, bo w każdym filmie jest kimś innym, wydawałoby się bez żadnego wysiłku. Wprawdzie po doskonałej roli upośledzonego nastolatka w "Co gryzie Gilberta Grape'a" mała psychoza natręctw to nie wyzwanie, ale i tak - był dobry. A jak jeszcze ktoś się interesuje epoką wczesnego Hollywood w latach międzywojennych, to dostanie dużo smacznych kąsków - Avę Garder, Errola Flynna czy wspomnianą już Katherine Hebpurn. I trzeba się zaopatrzyć w prowiant, bo film trwa prawie 3 godziny.
[Tekst "Podniebne kino" do Magazynu Business&Beauty, luty 2011].
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 18, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Przeczytali mnie
- Komentarzy: 1
- Poziom: 3
Przed każdą podróżą samolotem staram się o miejsce przy oknie. 75% przyjemności z lotu mam z patrzenia na świat z góry (pozostałe 25% to czekanie na turbulencje, taki ekwiwalent rollercostera, na który już chyba jestem trochę za stara, bo jednak się trochę boję, w przeciwieństwie do latania samolotem). Najpierw pozioma linia pasa nagle odrobinę odchyla się w dół i już. Powietrze i chmury, które muszą być zrobione z waty albo bitej śmietany. Czasem to pofałdowana przestrzeń aż po horyzont, rozświetlana na różowo-złoto słońcem, czasem pomiędzy obłokami widać świat, który wygląda jak makieta kolejki PIKO. Szczególnie lubię miasta. Każde jest inne - Amsterdam to ściśle poukładane układy scalone na wielkiej zielonej płycie głównej, Buenos Aires nocą to regularna, gęsta, iskrząca się siatka świateł, w Morzu Irlandzkim jak falochrony ustawione są małe elektrownie wiatrowe. Do Rzymu wlatuje się od strony morza, prawie że z szumem fal uderzających w piasek plaży, z zachodem słońca za plecami, do San Francisco od strony Zatoki. A Poznań nocą to rozrzucona mała garstka świateł, za to w ciągu dnia dzięki błyskotliwemu pomysłowi projektantów lotniska leci się nad Rynkiem i wzdłuż Świętego Marcina, szlakiem poznańskich zabytków. Skutkiem ubocznym tego pomysłu jest też fakt, że z i do Poznania niewiele lata. Coś za coś.
[Tekst "Przyjemność latania" dla Magazynu Business&Beauty, luty 2011].
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 16, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Przeczytali mnie, Listy spod róży
- Skomentuj
- Poziom: 3
Ładna, pastelowa i urokliwa historia o tym, jak mała dziewczynka z Kansas chciała latać. Nie miała na imię Dorotka, tylko Amelia, więc zamiast latać w domu porwanym przez huragan, latała w skórzanej pilotce oraz w małych, gustownych samolotach. Historia jest po części feministyczna, bo rzecz się działa w latach 20., a kobieta nie dość, że w spodniach, to jeszcze z licencją pilota, budziła z jednej strony podziw, z drugiej zgorszenie, zwłaszcza w tzw. środowisku. Po części też - romantyczna, bo za Amelią stoi i kochający mąż, i wierny kochanek z synkiem. Na plus - sporo ładnych widoków, ładne, eleganckie samolociki dwupłatowe, trochę zabawnych scenek, zwłaszcza przy lądowaniu, świetna Hilary Swank ucharakteryzowana za pomocą zmian w uzębieniu, bo jednak nie zawsze wszyscy Amerykanie mieli jednakowo zgrabne zęby. Na minus - pastelowość tej opowieści zgrzyta w zębach nadmiarem lukru, a do tego jest zwyczajnie nudna. Przez prawie dwie godziny Amelia lata, pozuje do reklam, spotyka się ze znanymi ludźmi, podejmuje leniwe decyzje, czy chce być z mężem, czy z kochankiem i... nic więcej. Natchniona narracja, hollywoodzkie kolory i brak kantów. Nawet katastrofy lotnicze, burze i tragiczny ostatni lot wygląda jak bajce dla dzieci.
[Tekst "Podniebne kino" do Magazynu Business&Beauty, luty 2011].
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 16, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Przeczytali mnie
- Skomentuj
- Poziom: 3
RED, czyli "Retired Extremely Dangerous", to stempel jaki agent Frank Moses ma na swojej teczce w CIA. Jak większość emerytów hoduje z pestki awokado, ustawia przed świętami przed domem świecące renifery i dzwoni co jakiś czas do przemiłej urzędniczki, Sarah, w sprawie emerytury, po czym nagle orientuje się, że został przeznaczony do odstrzału, bo w środku nocy w jego domu pojawia się kilkunastu srogo uzbrojonych komandosów. Zgarnia Sarah, której grozi niebezpieczeństwo, i razem z nią i pewnym zapasem srebrnej taśmy (nie dziwmy się zaskoczeniu Sarah, kiedy w jej mieszkaniu pojawia się łysy starszy pan) objeżdża kawałek Stanów, kompletuje ekipę i rozwiązuje tajemnicę zlecenia na uciszenie grupy zaangażowanej w jedną akcję sprzed lat.
Trochę się rozczarowałam. Wprawdzie i klimat świąteczny, fantastyczna obsada, bo i wiecznie sprawny Bruce Willis, psychopatyczni John Malkovich i Richard Dreyfuss, perfekcyjnie (jak dobre wino) starzejący się Morgan Freeman, królewska Helen Mirren i Mary-Louise Parker (o tym jak jest seksowna nie muszę nikogo, kto widział "Weeds", przekonywać), ekranizacja komiksu Warrena Ellisa i spory budżet powinny w efekcie dać zapierający w piersiach wielbiciela strzelanek z przymrużeniem oka spektakl. A nie dały. Jest zabawnie, aktorzy świetni, z wystrzelonych łusek można by usypać gustowny kurhanek dla zabitych agentów, są pościgi, walki na sprzęty biurowe i nie tylko, mały wyścig zbrojeń, ale jest to film do jednorazowego obejrzenia.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 12, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1
Uroczy serialik komediowy z trzema paniami w wieku okołobalzakowskim: Victorii - aktorce serialowej, Joy - kosmetyczce specjalizującej się w wyskubywaniu brwi celebrytom oraz Melanie - świeżej rozwódce, autorce jednego, acz bardzo poczytnego, poradnika. Panie z Los Angeles przypadkiem lądują awaryjnie w Cleveland, gdzie - jak się okazuje - kobieta nie będąca 20-latką z blond grzywą i oszałamiającym biustem ma powodzenie wśród mężczyzn nie będących całkowitymi ofiarami losu. Melanie wynajmuje piękny dom tamże, jak się okazuje z dobrodziejstwem inwentarza - 80-letnią cyniczną i ironiczną Elką Ostrovski, pochodzenia, a jakże, polskiego. I tak sobie panie randkują, rozmawiają, rozmawiają, rozmawiają i jeszcze raz rozmawiają, rozwiązując mniej lub bardziej absurdalne problemy. Bardzo miły, dowcipny i sympatycznym zaczątek serii (12 odcinków). Świeżutki (z 2010), ale realizowany w stylu seriali z lat 80., co dodaje takiego przewrotnego wdzięku aluzjom do najświeższych wydarzeń czy aluzji do innych seriali.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 3, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 1
Korzystając z chwilowo odkodowanego C++, obejrzałam kątem oka nawet chętnie. Bo muszę przyznać, że od czasu Testosteronu żałuję każdego wyjścia do kina na polski film.
Operacja "Dunaj" mnie zauroczyła swoim sielskim urokiem - podczas "przyjacielskiej inwazji" w 1968 jeden z polskich czołgów wraz z załogą utknął w małym czeskim miasteczku, albowiem grzmotnął w ścianę kawiarni i tak już został z lufą nieledwie w ladzie chłodniczej. Polscy wojacy natykają się na mur u niechętnej lokalnej ludności, ale ponieważ są młodzi i pełni zapału, a poza tym Polak i Czech w zasadzie niewiele się różnią, nawiązują porozumienie nad barierami. Ładne, ciepłe, dowcipne, chociaż - jak zdążyłam się zorientować po rzucie oka w internetsach - pełne stereotypów i wzajemnych uprzedzeń. Nie przeszkadzało mi to zupełnie, bo film ładnie gadany i taki po czesku refleksyjnie zabawny, bogato okraszony bogatymi polskimi przekleństwami i standardowym zestawem aktorskich pewniaków.
Gorzej mi było na Galeriankach, chociaż uważam, że jak się jest matką małej puchatej córeczki (C ^cashew), to warto zobaczyć. Pal diabli, że rzecz się dzieje w Nibylandzie, o którym każdy myśli, że "to nie dotyczy moich dzieci", istotne jest, że pokazuje palcem parę ważnych zjawisk związanych z dorastaniem: inicjację seksualną, silną i paskudną presję bycia popularnym i takim jak przyjaciółka, wyśmiewanie innych, szkolny mobbing i nieumiejętność porozumienia między dzieckiem a rodzicem. W świecie, gdzie pół szkoły może wyśmiać za stary model komórki, gdzie jest prawie że kastowość, a zewnętrzne oznaki statusu są najważniejsze, już trochę za późno na próby wyrabiania w 13-14-latce poczucia własnej wartości czy walki z jej niską samooceną, którą poprawia własnymi kiepskimi metodami. Film jest przejaskrawiony, fabuła się nieco rozłazi, ale pokazuje, że nie będzie łatwo za te kilkanaście lat.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek listopada 23, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2