Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o lubuskie

O tym, co po drodze z Łagowa

[22.07.2020]

Można prosto autostradą do Poznania, ale można też pokręcić się nieco po mniej uczęszczanych drogach. Do Świebodzina pojechaliśmy po okulary do pływania, bo młodzież się tak pakowała, że zapomniała (podobnie jak dolnych części garderoby, przez co miała jedną parę legginsów, przypadkiem mokrych oraz dresiwo, co to je zabraliśmy na wyprawę do bunkrów, nieco przyciepłe na letni dzień). Brakujące lżejsze gatki kupiłam młodzieży w najstarszym centrum handlowy (wiem, że stary żart, ale dalej mnie bawi) w cieniu żelbetonowego Króla Polski. I naprawdę nie czepiam się samego pomnika, bo jest estetyczny i starannie wykonany. Ale ten kontekst. Oraz rodzina nie pozwoliła mi na obejrzenie Sanktuarium Miłosierdzia Bożego, nad czym ubolewam, zachwycona zewnętrzem budynku.

Pałac w Gliśnie można obejrzeć z zewnątrz, w środku są biura Ośrodka Postępu Rolniczego; budynek jest w dobrym stanie, ale w takim stopniu pomiędzy zadbaniem i niezadbaniem jak pałac w Miłosławiu - nie ma przyciągać zwiedzających. A szkoda, bo to naprawdę ładne miejsce. Można też po parku, chociaż wszędzie straszą, że do piknikowiczów wyślą policję. Chciałam zatrzymać się też niedaleko, w Nowej Wsi, ale tu z kolei pałac był ściśle ogrodzony i niedostępny.

W drodze. Śmieszne nazwy miejscowości: Poźrzadło, Ledow, Niedźwiedź, Nietoperek, Pieski, Cibórz czy Rudgerzowice.

Wreszcie Międzyrzecz. Najlepsza restauracja wyjazdu - grecka "Zorbas" (Garncarska 2, zupełnie niewyględna okolica koło bazarku); nie mam zdjęć, bo zanim się ogarnęłam, to już wszystko zjadłam. Krótki spacer dookoła zamku, bez zwiedzania, bo tuż przed zamknięciem oraz zakatarzona młodzież miała wszystko za złe; park i posągi męczenników w parku.

Mural przy wjeździe

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 9, 2020

Link permanentny - Tagi: miedzyrzecz, glisno, swiebodzin, polska, lubuskie - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Skomentuj


O jeziorach w Łagowie

[20-22.07.2020]

Najzabawniejszą rzeczą, jaką odkryłam przy okazji wizyty w Łagowie - mieście z krzyżem maltańskim w herbie i będącym wieloletnią własnością zakonu Joannitów - że przez 14 lat mieszkałam w Suchym Lesie, który od XII-XIII wieku był również w rękach tego zakonu. Zaskoczka. Tyle że w Suchym Lesie po Joannitach śladu już nie ma, w przeciwieństwie do pięknie położonego nad jeziorami Łagowa. Pozostał zamek, w którym można nocować[1], bo hotel i spożywać, bo niezła restauracja. Miejsce świetne na kilka dni, zwłaszcza jak pogoda.

Jezioro Trześniowskie, widok spod Zamku Widok z wieży / Widok z okna pokoju Brama Marchijska Jadalnia w atrium Jezioro Trześniowskie / Widok z wieży Jezioro Łagowskie Ogród smaków / Jezioro Trześniowskie Zamek od strony jeziora

Pozostając przy obiektach wysokich - w Łagowie można wspiąć się na ceglany wiadukt z początku XX wieku, z którego to (wiaduktu, nie wieku) widać przepiękną panoramę Łagowa, zwłaszcza o zachodzie słońca. Na Instagramie uczynni ludzie donoszą (oczywiście post factum), że wcale nie trzeba się wspinać schodkami, tylko można wejść jak sołtys za blokami. Jak będziecie, to możecie sprawdzić (źródło). Pozostałe zabytkowe bramy - Polska i Marchijska - są niewspinalne, można przejść pod lub obok.

Wiadukt kolejowy Schody na wiadukt / Bruk pod wiaduktem

I jeziora. Chyba najpiękniejsze, jakie widziałam. Przejrzyste, z fauną ochoczo pomykającą pod i nad powierzchnią, z sitowiem i - jak to konsekwentnie określił Majut - pałowiem[2] na brzegach. Z plażami, pomostami i uroczymi domkami na brzegu, co można zaobserwować z roweru wodnego. Pływanie rowerem zasadniczo mnie relaksuje, nawet specjalnie nie miałam zakwasów po 2 godzinach pedałowania, natomiast jednak jest to rozrywka, której warto oddawać się bez towarzystwa osoby bez instynktu samozachowawczego, która balansuje z tyłu roweru, co chwila pyta się, co byśmy zrobili, jakby jednak przypadkiem wpadła do wody w ubraniu i co drugą chwilę sugeruje, że ona wie, że nie tak się umawialiśmy, ale jakby jednak skoczyła do wody i popływała dookoła roweru, to by było przednio i no szkoda, że nie mogę skoczyć. Żeby nie było, czas wolny w wodzie był, chociaż bardziej przy brzegu; na tyle intensywnie, że dziecię wróciło z siarczystym katarem.

Jezioro Łagowskie Chcę ten domek / Jezioro Łagowskie

Planowałam rundkę po bunkrach Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, albowiem lata temu na jednej ze sławetnych Imprez Integracyjnych do bunkrów nie weszłam[3], ale z katarem do pasa to jednak bez sensu, więc zamiast tego mogę z czystym sumieniem polecić Łagowski Park Linowy również w czasie pandemii[4]. Młodzież zachwycona, dla rodziców są leżaczki i hamaki w sadzie jabłoni.

Adresy:

  • Zamek Joannitów - ul. Kościuszki 3, hotel, restauracja, wieża widokowa. Śniadania ogromne i różnorodne.
  • Restauracja pod Lipami - ul. Zamkowa 11; tzw. bezpieczny klasyk obiadowy plus pizza. W środku raczej nie polecam, ale ogródek w miarę luźno zastawiony.
  • Ogród Smaków - ul. Zamkowa 2, bistro i kawiarnia z widokiem na jezioro. Pyszne ciasta.
  • Park Linowy Łagów, ul. Podgórna
Brama Polska Śniadanie w hotelu; można jajecznicę i sadzone na ciepło / Obiad

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Mam trochę tak, że noclegi w (polskich) zamkach to raczej prestiż niż wygoda. Jakkolwiek części wspólne są zwykle wyremontowane - tutaj to wspaniała sala jadalna - tak infrastruktura i meble pamięta okres Funduszu Wczasów Pracowniczych. Zdecydowanie zamieniłabym skrzypiące przy każdym ruchu łóżka i zdezelowaną kabinę na coś nowocześniejszego. Codzienne wspinanie się po setce stromych schodów, żeby na śniadanie czy do pokoju aż tak mi nie przeszkadzało, ale ja po schodach mogę bez problemu. Za to widoki z okna czy z wieży widokowej, dostępnej darmo w ramach noclegu - przepiękne.

[2] Liście - listowie, pałki (wodne) - pałowie. Logicznie. Szkoda tylko, że sitowie nie pochodzi od sita.

[3] Firma, w której pracowałam sporo lat (kto zna, ten wie) wpadła w pewnym momencie na pomysł robienia imprez w tzw. formule niespodzianki, co oznaczało, że pracownicy dostawali szczątkowe informacje typu “weźcie pełne buty, kurtki i zapas wody”. Wycieczka do MRU z noclegiem w Łagowie zaplanowana była w postaci toru przeszkód - przejście po linach nad rzeką, przejażdżka quadem i terenówką, wieża widokowa, kajaki, pieszo przez las, rowery po polnej drodze, zjazd na linie do bunkra i zwiedzanie bunkrów z przewodnikiem. Szybko okazało się, że misterny plan podzielenia 100+ osób na zespoły zaowocował opóźnieniami na każdej “atrakcji” (około dwudziestej busy zaczęły zwozić zespoły, które utknęły na trasie, a dzień rozpoczął się zbiórką o 7 rano), w upalny dzień nikt nie zaplanował na trasie wody, więc kiedy dowlekłam się po przejażdżce na za wysokim, topornym rowerze pod bunkry, odmówiłam dalszych rozrywek i zamiast bunkrów leżałam w trawie, patrząc w niebo. Niebo spoko. Bunkry może kiedyś.

[4] Tak jak w parku linowym obsługa była w maseczkach, korzystający byli w odległościach od siebie i obowiązkowych rękawicach, tak w samym Łagowie wirusa przecież nie ma. Ludzie się tłoczą, w sklepie spożywczym kasjerka wyjaśniła mi, że noszenie maseczek jest niekonstytucyjne, ona nie nosi, a i mi radzi, żeby zdjąć, niektóre restauracje szły na rekord z gęstością stolików. Ratowało nas tylko to, że byliśmy w tygodniu, więc ludzi było o wiele mniej niż podobno w każdy weekend. W pobliskim Świebodzinie i Międzyrzeczu świadomość zagrożenia już była zdecydowanie inna.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 30, 2020

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: polska, lagow, lubuskie - Skomentuj