Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o 2007

Zakazy i zwyczaje

W wielu miejscach pojawia się informacja, że nie wolno się bić. Na przykład w hotelu czy w metrze. W metrze, że nie wolno opierać się o brzeg ruchomych schodów i nie nosić rozwiązanych sznurówek. Również, że nie jeść, nie pić, nie palić i nie żuć gumy. W wagonikach kolejki linowej - że nie huśtać wagonikiem. Ciekawe, ile z tych zakazów powstało po wykryciu zajścia. I tak - ludzie przestrzegają, krnąbrnych turystów grzecznie upominają, że mogą zapłacić karę.

Wszędzie są narysowane linie - do bramki metra, do wejścia do windy, do autobusu. I tak - ludzie przy nich stają w karnym szyku i grzecznie czekają w formie skoordynowanej.

Panienki całują się z panienkami (podobno na pożegnanie, ale bardzo soczyście się żegnają wobec tego). Robią sobie fotki, wykonując przy twarzy gest z palcami. Zapytana lokaleska wyznała, że jest to "kawaii" = "cute". Są dwa typy dziewcząt - grube (z ewidentną nadwagą, nie lekko otyłe) i szczuplutkie, w zasadzie nie ma nic pomiędzy. Często, jeśli panny idą w parach, są identycznie ubrane i uczesane. Fun. Faceci są brzydcy i nijacy (no, pan robiący eloyowi dobrze za pomocą masażu w stopy był stosunkowo ładny). Lokaleska wyznała, że pannom się faceci jednak podobają.

W sklepie z hip-hopowymi koszulkami był kot czarny, który na wejściu uznał, że jestem świetna, będzie mnie lizał po rękach i mru, a ja będę go głaskać. I wyjdź człowieku ze sklepu, jak w drzwiach stoi kotek, myzia się policzkiem o drzwi i tak paaaatrzy.

Masaż stóp boski. Pan właściciel specjalnie dla nas puścił Animal Planet, gdzie pokazywali duże koty. Bosko^2.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 10, 2007

Link permanentny - Kategoria: Listy spod róży - Tagi: 2007, taipei, tajwan - Skomentuj


Już mi lepiej

Miejsce, gdzie się śpi, jest ważne, mimo że tylko spędza się w nim noc. N. znalazł tani hostel, niestety fun factor miejsca okazał się przeniski - dwa pokoje z pojedynczymi łózkami zamiast jednego, brak okien (omfg, jak okropnie się śpi w czymś bez okna, cały czas jest noc), wyjąca klima (można wyłączyć, ale ponieważ pomieszczenie jest bez okien, w kwadrans robi się sauna bez powietrza) i ściany z papieru (a za ścianą Chińczyki oglądają jakiś lokalny analog Jerry'ego Springera do 4 rano). Wytrzymaliśmy noc, po czym za podobne pieniądze wynieśliśmy się do hotelu Sun Sui, który jest miły i ma okno. N. jest twardy i został w karcerze bez okna.

Chyba jednak preferuję miejsca turystyczne (dość mam malowniczych i śmierdzących slumsów, które w zasadzie wszędzie wyglądają tak samo) - lokalny odpowiednik sopockiego Monciaka mieści się przy ostatniej stacji metra - Danshui. Zatoka, turyści, ładne panienki, woda, standy z pierdółkami i żarcie na patyku. Koty portowe są w latki, ale nie chcą się pospolitować z turystami. Można popłynąć łódeczką dookoła zatoki (sympatyczne).



GALERIA ZDJĘĆ.

PS Nogi mnie bolą.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 10, 2007

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: 2007, taipei, tajwan - Skomentuj


U babuni Nitty

Ostatecznie okazało się, że Shida Rd. jest w okolicach stacji Taipower Building. Restauracyjka Grandma Nitti's Kitchen jest przy numerze 93 (adresy są tutaj dość śmieszne[1] - często podaje się adres przy głównej ulicy z numerem "w głąb" - pod jednym numerem mieści sie cała uliczka - pełen adres brzmi #8 Lane 93 Shida Rd.). W środku, co ciekawe, kuchnia meksykańska i szeroki wybór śniadań. Można usiąść z książką albo kupić - jest cały regal z anglojęzycznymi używanymi książkami. I są koty. Aktualnie 4 na stałe - dwa chudziutkie czarno-białe maluchy, które ganiają po kilkupiętrowym lokalu, piękny długopyszczny piaskowy (na moje niewprawne oko abisyński), bardzo miły, daje się podrapać za uszkiem i ogólnie ma przyjacielskość 10 i biało-beżowy kot, który głównie zajmuje się spaniem na ladzie z kasą (i podstawia czasem brodę do podrapania). Obsługa nosi koszulki z napisem "It's your home away from home in Taipei" i trochę mi się miękko w kolanach zrobiło. Chyba zaczęłam tęsknić za moimi grubymi kotami i regałem z książkami.

Jutro tajfun ma przyjść, ale nie powiedział, co chce.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Nie wspominając o tym, że dłuższe ulice mają sektory, w których numeracja się powtarza - adres 10 XXX Rd. Sector 3 to zupełnie co innego niż 10 XXX Rd. Sector 2.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 7, 2007

Link permanentny - Kategorie: Koty, Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: 2007, taipei, tajwan - Komentarzy: 1


Znowu o jedzeniu

Wiem, nudno. Ale lubię. Podoba mi się lokalne jedzenie, oczywiście przy unikaniu rzeczy smrodliwych, typowo śmieciowo-seafoodowych - pieczona, soczysta kaczka, kruche warzyw z boczkiem, słodycze (odkryłam tanią podróbę Jelly belly w lokalnym convenience store). Fajne jest społeczne zachowanie podczas jedzenia - na stole jest dużo rzeczy na półmiskach, każdy ma swoją miseczkę i talerzyk, na który sobie nakłada, więc najczęściej ktoś musi mu coś podać, przysunąć czy nalać napoju (bo napój jest w butelce ogólnej bądź dzbanku).

I, czego się nie spodziewałam, trochę już umiem pałeczkami - na tyle, że mogłam z niejakim uśmiechem patrzeć na Hiszpankę twardo jedzącą widelcem.

Śmiesznie być big in jap^W^W^Wbiałym w Azji. Na ulicy byłam jedyną nieskośną osobą w okolicy. W metrze spotykamy obcokrajowców (czyt. nie z Azji), z którymi witamy się jak ze znajomymi - "Hello, where are you from, how long here?". Niemiec czy Szwed, ale bliżej niż śliczne, skośne, delikatne i często rozchichotane niskie dziewczęta.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 4, 2007

Link permanentny - Kategoria: Listy spod róży - Tagi: 2007, taipei, tajwan - Skomentuj


Bez tytułu: 2007-08-04

Panie pokojowe drą się, walą w drzwi i hałasują od godziny 8 rano. Ja rozumiem, że muszą sprzątnąć, ale fakt opcji śniadania między 7:00-8:30 nie oznacza, że wtedy nikogo nie ma w pokoju.

Bwpvrp xynflpmavr zavr jxhejvn, jlflłnwąp xbyrwartb znvyn gerśpv "mqwępvn snwar, nyr znłb an avpu Tbfv" (manpml zavr). Wnfar, vqrą ebovravn mqwęć fxąqxbyjvrx wrfg hcbmbjnavr fvę j pragenyalz zvrwfph mqwępvn v gnx 400 enml, mzvravnwąp glyxb xenwboenm. V pmrxnavr, nż bwpvrp cbebmflłn mqwępvn qb qnyfmrw v oyvżfmrw ebqmval, xgóen oęqmvr cemrxnmljnć xbzhavxngl gerśpv "nyr fvę fcnfłnś".

Taksówkarzom nie należy ufać, jeśli mówią, że wiedzą gdzie jadą po zaprezentowaniu karteczki z angielską nazwą ulicy. Nie należy też ufać recepcjonistkom, które wpisują adres w krzaczkach. W efekcie taksówkarz za jedyne 20 zł zawiózł nas 10 stacji metra od celu w zupełnie inną dzielnicę i okolicę. Szczęśliwie metro jest czyste, proste i przewidywalne. A do tego na każdej stacji znajduje się kafelek opisany jako "Tu mogą stać samotne kobiety nocą, czekając na pociąg".

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 4, 2007

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+, Rodzina - Tagi: tajwan, 2007, taipei - Komentarzy: 1 - Poziom: 3


Hot hot hot, wet wet wet

Przestaję się dziwić, że życie tutaj prowadzi się nocą na ulicach. W dzień wyjście na leniwy spacer owocuje spłynięciem wodą po godzinie leniwego poruszania się po terenie płaskim. Nocą też jest gorąco, ale przyjemniej. Wczoraj w poszukiwaniu innej knajpy (w poprzedniej już byliśmy dwa razy, jeszcze by się do nas przyzwyczaili) obleźliśmy kawałek okolicy, nie bardzo było w czym wybierać (bo to taka "biedniejsza" i "gorsza" dzielnica) - w zasadzie same warsztaty samochodowe, kioski z czymś smażonym onnastick czy warsztaty z rożnymi rzeczami. Oczywiście sytuacja diametralnie się zmienia przy wejściu na Night Market - tu gromadzi się życie nocne okolicy (bo lokalesi są zdziwieni ogromnie, gdy mówię, że w Polsce życie nocne zanika koło 22, sklepy poza marketami po 18 są zamknięte, a czegoś takiego jak nocne ryneczki nie uświadczysz; ale lokalesi uważają, ze ta sauna na zewnątrz to "nice warm", a nie "fuckin' hot", więc o czym ja mowię).

Parę zdjęć night marketu wrzuciłam poniżej - na samym wstępie znaleźliśmy śliczną i bardzo klimatyzowana knajpę (co po kilkudziesięciu minutach spaceru jest nieocenione; inna rzecz, że klima jest w zasadzie wszędzie - czasem nawet w namiotach foliowych, otaczających niektóre stragany). Knajpa składała się ze stołów z płytą grzejna, obsługa przynosiła wybrany garnek z płynem (rosół, coś ostrego, inne cuda), samemu się wybierało w wielkiej lodówki to, co się w zupie utopi - morskie śmiecie, warzywa, cieniutko pokrojony pork, beef czy "meeee", jajka przepiórcze, kawałki ryby i inne cuda, co to nawet nie było wiadomo, co. Do tego miseczka z jakimś dziwnym sosem i coś w rodzaju bardzo słodkiego kompotu śliwkowego. Surowe śmieci wrzuca się do gara, gotują się, potem się wyciąga i je z sosem, usiłując złapać to coś pałeczkami i nie wypaprać się, jak prosię (niech mi ktoś powie, że pałeczki są wygodniejsze od widelca, to zrobię tymi pałeczkami krzywdę). Mamy chytry plan iść tam jeszcze raz, żeby powrzucać do zupy inne śmiecia.

Nie znam połowy owoców i warzyw, które się na ryneczku pojawiają. Większość przekąsek też wygląda co najmniej nieswojo. Stinking tofu na razie się boję, chociaż jak do tej pory żołądek specjalnie się nie buntuje przeciwko jedzeniu czy piciu (no, zęby myję w wodzie przegotowanej, a nie w kranówie).

Dzisiaj idziemy na jakąś imprezę do centrum lub - w wersji równie optymistycznej - na imprezę idzie szef-nadzorca-niewolników (eloya), który każe im pracować do późnego wieczora.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 3, 2007

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: 2007, tajwan, taipei - Komentarzy: 1