Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Zaczęło się

Jestem kobietą i między innymi z tego względu zdecydowałam się na rozpoczęcie kursu na prawo jazdy w szkole dla kobiet. Nie że jakoś specjalnie boję się mężczyzn, ale ta szkoła przynajmniej się wyróżniała wśród miliona innych. I węszę ciekawostki socjologiczne.

Pominę to, czego w szkole się uczy, z przyczyn obiektywnych.

Duża i elokwentna prowadząca. W grupie 6 pań. Różnych.

Na początku zaraz po pytaniu "jak panie nas znalazły" padło pytanie: "Która z Pań jest tutaj nie z własnej woli?". Prowadząca objaśniła, że panowie częstokroć przychodzą zapisać żony bądź konkubiny bez wiedzy zainteresowanych i potem z uporem rodzica na wywiadówce przychodzą pytać o postępy delikwentki bądź restrykcyjnie egzekwować obecność.

Krótka część zajęć poświęcona została na zapobieżenie problemom małżeńskim, jakie mogą pojawić się w wyniku uzyskania przez panią prawa jazdy.

Po pierwsze, nie wolno partnerowi machać przed nosem dokumentem, jeśli partner takowego nie posiada, albowiem mężczyzna pod tym względem jest bardzo wrażliwy i może zrobić się niemiły, a tego żadna kobieta nie chce.

Po drugie, to nie partnera należy posadzić na fotelu pasażera, bo partner - najczęściej posiadający prawo jazdy od lat wielu - będzie się ze świeżo upieczonej królowej kierownicy śmiał, irytował jej błędami, wytykał, rzucał "gdzie jedziesz, idiotko, nie widziałaś, że tu jednokierunkowa", przez co kobieta się w sobie zamknie, denerwuje, zacznie popełniać więcej błędów, zacznie jej gasnąć silnik, a ostatecznie wysiądzie z samochodu i trzaśnie drzwiami, powodując z siedzącym w samochodzie partnerem kłótnię, a tego żadna kobieta nie chce. Dlatego, zanim pani nie nabierze wprawy, jeździć tylko z koleżanką, siostrą, mamą.

Po trzecie, nie należy od kobiet wymagać cyferek. Kobiety w przeciwieństwie do mężczyzn nie umieją zapamiętać numeru drogi czy odległości, więc należy im podawać koordynaty opisowe: "Basia, jedź na Koluszki, na skrzyżowaniu z kościołem skręć w lewo". To nie wada, tak jest urządzony świat. Dlatego kobiety nie umieją czytać map i nie nadają się do pilotowania. Oczywiście, są też kobiety, które się na liczbach wyznają, matematyczki albo coś, ale statystycznie się nie liczą.

Są oczywiście mężowie-skarby, co nie zmuszają, nie irytują się, nie śmieją i pozwalają kobiecie pilotować. Ale to rzadkość. Mieszkam z rzadkością.

Tyle pierwsze zajęcia.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 12, 2010

Link permanentny - Kategoria: Moje prawo jazdy - Komentarzy: 15 - Poziom: 3

« Noel Randon - Dwie rurki z kremem - Transformers 2 »

Komentarze

iskanna

Heh, miałam podobnie (tez babska szkola) :)
Plus na ostatnich zajęciach tekst - samochod na poczatku bedziecie prowadzić jak mąż popije na imprezie. Należy go sadzac wtedy z tylu po przekątnej, w przeciwnym wypadku na bank stworzy zagrożenie na drodze.

zofia

hehe, wesoło tam masz ;) ... zapisywanie na kurs "nie z własnej woli" mnie dośc zaskoczyło, niepowiem. Takie dziewczęta to dopiero mają presję w domu i w samochodzie

Zuzanka

Temat zapisywania wbrew woli mnie zafascynował. Pani zeznała, że mąż, poproszony o PESEL żony, zadzwonił do niej i zaczął zmyślać, po co on. Że niby to niespodzianka na urodziny. I że potem pani nie pojawiła się na zajęciach.

iskanna

Oj to mój przynajmniej pojechał mnie zapisać razem ze mną ;)

Zuzanka

To trochę fopę zrobiłam, bo sama się poszłam.

iskanna

Ja kurs dostałam w prezencie imieninowym, i nawet mogłam sama sobie wybrac szkole. Choc research byl zrobiony, i mialam wydrukowane plusy i minusy kilku opcji ;)

agg

O jeżu kolczasty. Ja żyję w jakimś innym świecie...

havvah

To mię się udało - w maturalnej przyszedł kuzyn i powiedział "Kuzynka, idziemy na kurs". No to poszłam i zrobiłam. Na pierwsze parę lat do szuflady, ale się okazało, że to jak z jazdą rowerem :)

wonderwoman

istnieją jakieś dwa równoległe światy. świat kursu i świat w którym żyję.

Felinity

@Zuzanka - powodzenia i szerokiej drogi w takim razie :-)

Właśnie się w tym roku też przekonałam, że to jak z jazdą na rowerze :-) Rozważałam również babską szkołę, ale ostatecznie odnalazłam dawnego instruktora z kursu sprzed 4 lat i to był dobry pomysł. To było 400 km temu i już jeżdżę w miarę płynnie, chociaż przyznaję, że dużo lepiej bym się czuła, gdybym przeprowadziła akcję doszkalania się rok-dwa lata temu. Teraz jednak mały pasażer w foteliku potęguje stres. No ale jestem jedynym kierowcą w rodzinie na razie, więc skoro trza, to trza.

valentine

fajny kurs ;-)

ja swoje prawo jazdy zrobiłam jeszcze LO i wtedy takich kursów tylko dla kobiet nie było :( W stosunku do ojców punkt drugi i trzeci też idealnie pasuje.
Mój mąż na szczęście istny skarb i nigdy mi ręcznego nie zaciągnął w trakcie jazdy (w przeciwieństwie do ojca ;>).

Jazda autem daje duże poczucie niezależności. Uwielbiam to uczucie ;-) Z dziećmi jeździ się ostrożniej, wolniej. Sama jeżdżę zdecydowanie agresywniej :P

Zuzanka

U mnie w LO też kursy były, kiedy byłam w klasie maturalnej. Usłyszałam, że mam martwić się maturą (dodam, że maturę zdałam ze średnią 5,6 bez uczenia się, bo zdawałam tylko pisemne i jedynym problemem było podejście do dodatkowego egzaminu z angielskiego, bo nie uczyłam się w szkole), poza tym i tak nie dostanę czyjegoś samochodu, a własnego nie będę miała jeszcze długo.

Felinity

U mnie niestety było podobnie - "będziesz jeździć, jak będziesz miała swój". Ale jak mówią, co się odwlecze, itp. itd. Więc jeżdżę i sprawia mi to BARDZO dużą przyjemność. Plus to poczucie niezależności od komunikacji miejskiej i taksówek - miodne :-)

zofia

ja zrobiłam prawko na studiach, za swoje pieniądze.. ale jako że moja mam miała drugie auto w rodzinie, to jak już jeździc mogłam, z pożyczaniem aut od rodziców nie było problemu ;) ... mój ojciec też pasował dośc do opisu na zuzankowym kursie ;) , na szczęście bardzo rzadko siedział jako pasażer.

siwa

Powiem Wam, że czuję się przy Was cokolwiek niekomfortowo...
Też mamy w rodzinie nieformalną naukę jazdy...
*Dziecko* mnie wozi po polach i leśnych ostępach.

Skomentuj