Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Pojechaliśmy na zakupy. TŻ szukał kurtki, ja w zasadzie niczego nie szukałam, ale jakby coś powiedziało "kup mnie", to ewentualnie bym. Ale że w zasadzie nic[1] nie powiedziało, to dla uratowania honoru zakupów kupiłam sobie chociaż łyżkę do butów za 2,40 zł.
[1] No niby były ładne skechersy, ale nie mój numer. Czerwone clarksy, ale z brzydką podeszwą. Zielony sweter w Solarze, ale za sztywny. Coś tam szeptało po kątach, a jak potrzebuję głosu pełnym gardłem, co będzie za mną chodził i kazał mi wracać do sklepu[2].
[2] W wersji rozbuchanej doszło do tego, że na delegacji w Warszawie znalazłam w sklepie sukienkę. Nie umiałam się zdecydować, wróciłam do domu, po czym poprosiłam znajomego (tak, N.-san, to o Tobie), żeby pojechał, kupił i przywiózł mi za pomocą swojego taty.